Parę minut po 8, gdy gogowie są już w murach LO, szybkim marszem przeprawiam się przez przydworcowy skwer, by na „czarnej drodze“, odpaliwszy pierwszego fajka, móc rozkoszować się wolnością.
Po zejściu z mostku na Utracie trafia się pod wiadukt kolejowy od strony Pruszkowa. W tym miejscu przejście pod wiaduktem niemal na całej szerokości wypełniają biegnące po powierzchni stalowe rury, średnicy około metra, którymi przepływała kiedyś do miasta woda grzewcza z elektrociepłowni. Między rurami a betonową ścianą podtrzymującą wiadukt znajduje się wąska ścieżka, będąca z reguły trudnym do przebycia bajorem.
Tak właśnie było tej wiosny. Wąska, wyłożona czarną mazią czeluść prowokowała do jakiegoś wysiłku. Niewiele myśląc postanowiłem dotrzeć „na ślepaka“ do kolejnego mostu przy elektrociepłowni, oddalonego o jakieś 500 metrów od wiaduktu, a stamtąd już normalnie pójść ku północnym przedmieściom w pobliże malowniczo położonego na wzniesieniu kościoła.
Nie miałem jeszcze planu jak spędzić to pogodne przedpołudnie.
Zamykam oczy i pośpiesznie brnę przez błoto, by przypadkiem nie natknąć się na kogoś w tym sztucznie zwężonym tunelu. Grunt pod stopami twardnieje – jestem już poza wiaduktem. Teraz należy trzymać się lewej strony. Zaraz będzie mur ogrodzeniowy okalający od wschodu elektrociepłownię. Przez chwilę twarz i ręce oblewa mi ciepło słoneczne. Jeszcze kilka kroków i będę w miejscu, gdzie wąska ścieżka przechodzi w szeroką na 2 metry szutrówkę. Stąpam ostrożnie.
- Przepraszam... – odzywa się ściszony głos dziewczęcy.
Co mam zrobić? Iść dalej czy otworzyć oczy, by sprawdzić kto zacz?
- Może w czymś Ci pomóc? Masz strasznie ubłocone buty...
Mój rozsądek zawsze przegrywa z ciekawością. Otwieram oczy patrząc na oblepione świeżym błockiem trampki. Nieco dalej widzę jej adidasy, dżinsowe spodnie, drobne dłonie, długie delikatne palce, jakby dziecięcy kubraczek a wreszcie pogodną twarz o nieco cygańskich rysach, otoczoną ciasno uwiązaną chustką.
- Nie, wszystko w porządku. Tak tylko się wygłupiam - wzruszyłem ramionami.
- Brodząc w błocie? - ciemne oczy patrzą na mnie z zaciekawieniem.
- No. Zabawa dobra jak każda inna. Coś trzeba robić na wagarach. Ty też uciekłaś ze szkoły? – pytam nieco ironicznie, bo na ile znam się na ludziach, ta dziewczyna nawet nie wie co to wagary.
Przecząco potrząsa głową.
- Jestem na zwolnieniu.
- I chodzisz po dworze? To zupełnie jak ja - pokiwałem ze zrozumieniem głową.
- To długie zwolnienie, a do końca zostało niespełna dwa tygodnie.
- Co! Niespełna dwa tygodnie do końca?! To w dechę. Też bym tak chciał, móc włóczyć się po mieście bez myślenia czy mnie ktoś nakryje. A, i skąd potem wytrzasnąć zwolnienie! Przez ponad dwa tygodnie, powiadasz...
- Nie wiem czy to takie super. Zresztą nieważne – cały czas mówi z pewnym namysłem.
Od razu rzuca mi się w oczy, że dziewczyna nie jest biedna. Ubranie nowiutkie. Tak sterylnie czysta i zadbana jakby była nie z tego świata. A już na pewno nie z naszej zapyziałej dziury, którą przemierzam z zamkniętymi oczyma w obszarpanych łachach.
- Idziesz w jakimś określonym kierunku? - pytam.
- Do dziesiątej mam wolne. Mogę iść, gdzie chcę. Tylko muszę na czas wrócić do domu.
- Mieszkasz na Pruszkowie?
- Nie, tu za wiaduktem - wskazała głową niewielkie żbikowskie blokowisko.
- Czy będzie zatem nietaktem, jeśli zaproszę cię na wspólny spacer wzdłuż tej romantycznej rzeki? – zaproponowałem wskazując na Utratę, która na tej wysokości była powierzchniowym ściekiem brunatno-szarego koloru, o zapachu rozcieńczanego szamba.
Zaśmiała się.
- Nie, oczywiście, że nie. Miło będzie od czasu do czasu z kimś zamienić słowo.
- To rzeczywiście od czasu do czasu, bo z natury jestem milczkiem. Zdaniem niektórych gburowatym – ostrzegłem na wszelki wypadek strojąc ponure miny.
- Z pewnością mylą się co do ciebie – szczerze się roześmiała.
- Nie byłbym taki pewien.
- To pomilczymy wspólnie.
- A... to już bardziej prawdopodobne. Jeśli zacznie Cię nużyć moja obecność, powiedz. Zniknę równie szybko jak się pojawiłem.
- W kolejnym błotnym tunelu? – spojrzała rozbawiona nie oczekując odpowiedzi.
- Co rozkażesz Pani – wysylabizowałem wykonując teatralny ukłon.
Zatem ruszamy. Wprost przed siebie „nadrzecznym bulwarem“ wdychając wiosnę zmieszaną czasem z odorem ścieku, gdy się doń zanadto zbliżymy.