Testy i zdjęcia zamieszczane na blogu są własnością Administratora. Jeśli chcesz je rozpowszechniać lub wykorzystać zwróć się do niego z prośbą w tej sprawie.
W tej urokliwej krainie jest miejsce, które nigdy cię nie zawiedzie: piwiarnia „U Jana“. W zasadzie nazywa się to od niepamiętnych czasów „Sklep spożywczo-przemysłowy – U Jana“. Z produktów spożywczych sprzedaje się tu prócz oranżady i gumy do żucia – piwo. A z przemysłowych, chyba tylko każe płacić za stłuczone kufle. Jest to ostatnia od strony centrum, piętrowa kamienica. Wejście do oazy wiedzie przez kilka betonowych schodków. Wewnątrz niewielkie pomieszczenie 5 na 5 metrów rozdzielone na nieco większą, w kształcie litery „L“ część sakralną, w której Pan Jan rozlewa, grzeje, doprawia i serwuje złocisty płyn oraz nieco mniejszą, kwadratową przestrzeń dla koneserów jego trunku. Pijacze piwa darzą Jana nieskrywanym szacunkiem, a jest po temu kilka powodów. Przede wszystkim jest to jedyny bodaj w tym mieście lokal, w którym nikt nikogo nie pierze po mordzie. Pan Jan bójek nie toleruje, i umie do swego zdania przekonać. Jest człowiekiem słusznej postury: ponad 180 wzrostu i niemal tyleż samo kilogramów wagi. Zdarza się więc, że w chwilach spięcia wychodzi zza wykonanego z dykty przepierzenia, chwyta za karki krewkich klientów, trzaska łbem o łeb i zrzuciwszy ich ze schodów posyła do wszystkich diabłów, zapowiadając, by się tu więcej nie pokazywali. Ponoć pewnego razu po takim incydencie jeden z osiłków wziął natarł na samego Jana. Wówczas pijaczyny, które podpierały tego dnia ściany Janowego przybytku, dopiwszy uprzednio pospiesznie resztkę trunku, rzuciły się z kuflami na draba wspólnie z gospodarzem okładając go dotkliwie po łbie. Siła złego na jednego – gościu zbastował i niepyszny umknął, gdzie pieprz rośnie. Więcej go na Żbikowie nie widzieli. - Poszaleje trochę gówniarz na siłowni i myśli, że porządzi – puentuje ów incydent najlichszy z Janowych pijaczyn zawsze, gdy ktoś to przykre dla gospodarza wydarzenie wspomina. Sam Jan marszczy jedynie brwi i tubalnym głosem przestrzega: - Nikt tu mi awantur robił nie będzie. Tu spokojni ludzie przychodzą napić się piwa, a nie rozrabiać. Jak ktoś chce rozrabiać może iść dalej - kończył wskazując zamaszystym ruchem kierunek południowy, gdzie oddalona o kilkaset merów mieści się bodaj największa z mordowni, jakie świat widział na oczy: bar „Żbik“.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz