26 września 2010

Tomasz Gollob – Mistrz



Piękne nie tylko w sportowym wymiarze zwycięstwo. Tomasz Gollob, zawodnik któremu wielokrotnie już wróżono zejście ze areny żużlowej, być może i z niej zejdzie ale dopiero teraz, gdy osiągnął wymarzony cel – indywidualne mistrzostwo świata. Długa to była droga. Pełna dramatycznych zwrotów. Przeciwności losu. Tym większa chwała należy się Tomkowi, że nie zrezygnował, lecz pokazał charakter prawdziwego wojownika, który konsekwentnie walczy dopóty, dopóki nie zwycięży. Wielkie brawa.

25 września 2010

Kolej na czapsy...

Było już troszkę o kasku, a teraz co z resztą?


Jak uprzednio wspominałem do jazdy będziemy musieli jeszcze zakupić czapsy. Tu wybór nie jest już aż tak wymagający, jak miało to miejsce przy ochronnym nakryciu głowy. W zasadzie, co nie kupimy będzie dobre, byle rozmiar się zgadzał. A zatem - znowu bez przymiarki, i to najlepiej pod but w którym zamierzamy jeździć, się nie obejdzie. Nie ma sensu wydawać dużej ilości pieniędzy na fajerwerki, których jakość i tak może zostać boleśnie zweryfikowana w siodle. Polecam rozważny umiar - w miarę solidne, z zamszu lub pseudozamszu w zupełności wystarczą. Przy zakupie warto nieco szarpnąć czymś takim w miejscu łączenia suwaka do materiału. Jeśli szycie wygląda marnie, to poszukajmy przyzwoitszego produktu. Obciążenia na koniu są większe niż siła w rękach większości z Was, dlatego protesty sprzedawcy należy traktować jako potwierdzenie kiepskiej jakości produktu.
Jedne posłużą do intensywnej jazdy na rok, inne rozlatują się po miesiącu. Dobrze jest zatem upatrzyć sobie przyzwoitą linię i jej się trzymać. Z doświadczenia wiem, że taki system sprawdza się znakomicie.
Bez czapsów oczywiście można jeździć, jak ktoś się uprze, ale po co, skoro i tak są potrzebne by ochraniać nogę, zapobiegać wplataniu się puślisk w spodnie i innym cudacznym zdarzeniom jakie mogą się kawalerzyście bez nich przytrafić. A doprawdy - wyobraźnia ludzka i siła przypadku zdają się nie mieć granic. 

23 września 2010

Pragnienia niewieście



Głównym wrogiem Ponsa była niejaka Magdalena Vivet, chuda i zawiędła stara panna, pokojówka pani C. De Marville i jej córki. Magdalena ta, mimo że popryszczona, a może dlatego, że popryszczona i chuda jak glista, uroiła sobie zostać panią Pons. Próżno starała się olśnić starego kawalera dwudziestoma tysiącami franków oszczędności; Pons wzgardził tym nazbyt popryszczonym szczęściem. Toteż ta Dydona z przedpokoju, która chciała zostać kuzynką swoich państwa, płatała najdokuczliwsze psoty biednemu artyście. „Oho, idzie pieczeniarz!” - wykrzykiwała słysząc kroki nieboraka na schodach i starając się o to, aby ją usłyszał. Kiedy w nieobecności kamerdynera podawał do stołu, lała swojej ofierze mało wina, a dużo wody, napełniając szklankę tak, aby ją było trudno donieść do ust. Zapominała go obsłużyć, tak że prezydentowa musiała jej przypominać (a jakim tonem?... biedny kuzyn rumienił się, słysząc ten ton!), lub też oblewała mu sosem ubranie. Słowem, była to wojna wypowiedziana przez podwładnego, pewnego swej bezkarności, przełożonemu w biedzie. Magdalena, służąca i pokojówka zarazem, była u państwa Camusot od ich ślubu. Parzyła na ciężkie początki swoich chlebodawców na prowincji, kiedy pan był sędzią w Alençon; ułatwiała im życie swym oddaniem wówczas, gdy z prezydenta trybunału w Mantes Camusot przeszedł w roku 1828 jako sędzia śledczy do Paryża. Zanadto tedy należała do rodziny, aby nie mieć powodów mścić się na niej. Ta żądza, aby dumnej i ambitnej prezydentowej wypłatać figla, zostając kuzynką jej męża, musiałą kryć jakąś głuchą nienawiść, podobną do owego żwiru, który powoduje lawiny.
- Proszę pani, przyszedł pan Pons, i do tego w spencerze! - oznajmiła Magdalena prezydentowej. - Powinien by mnie nauczyć, jakim cudem on go potrafił nosić od dwudziestu pięciu lat!

Honoré de Balzac, Kuzyn Pons

19 września 2010

Patrząc w dal




Jan van Eyck, Trzy Marie u grobu, ok 1435

Malarze średniowiecznej i wczesnorenesansowej Północy przyglądając się otaczającemu im światu też dostrzegali szereg prawidłowości rządzących obrazem przy przenoszeniu go z trój na dwu wymiarową „przestrzeń”. Zmniejszanie się obiektów. Jakieś, nie do końca czytelne zbieganie linii widokowych. Wreszcie, coś czego tak bardzo pozazdrościli im Włosi, rozmywanie się barw i konturów wraz z oddalaniem się obiektów, czyli perspektywę powietrzną. Dopiero zespolenie mechanicznego myślenia o przestrzeni Włochów z naturalizmem północy dało pełnię iluzji jak i malarskich możliwości kreowania iluzjonistycznych efektów.

15 września 2010

Miłość w czasach wojny




Niebo zmalałe w łunie
na ciebie i na mnie czeka
jak kubek srebrny u studni
albo o zmierzchu twa ręka.

Gdy ognia porusza kaskiem
błyszczącym i białym jak puzon,
serce jak światło na maszcie
w piersi kołysze się pustej.

Modlimy się dłonie łącząc
o pamięć otwartą jak pejzaż,
niech dźwiga nas dalej młodość,
choć z ognia, głodu, powietrza.

Kiedy ognista kropla
spłynie zachodem jak liściem,
niebo jak ścieżka ogrodu
wróci nas sercu i przyjmie.

Wtedy się łuna tętniąca
pod brwią nieruchomą przyśni
i sen jak głęboki krajobraz
piorun otworzy tygrysi.

Tadeusz Gajcy, O nas

Miłość w czasach wojny zdaje się czymś irracjonalnym. To prawda – jest bodaj najsilniejszą potrzebą człowieka zachowującego elementarną wrażliwość. Miłość jest jednak funkcją wieczności. Przy niej czas traci znaczenie a palny i perspektywy, najbardziej nawet fantastyczne, wydają się błahostką.
Wojna ograbia miłość z wieczności. Jak zaraza. Powszedniość śmierci pozbawia sensu wszelkie planowanie. Sen zrównuje się ze śmiercią – bo nie wiemy, czy zatruwana okropnościami wojny miłość znajdzie chwilę oddechu we śnie, czy w śmierci. Jedynie one otwierają przed kochankami bajeczny krajobraz, do którego są stworzeni. Cóż to jednak za korzyść, skoro wieczność została ściśnięta do maligny?

12 września 2010

Głowa na karku


Kask do jazdy konnej to jedyna rzeczy na której nie warto oszczędzać. Nie oznacza to oczywiście, byśmy musieli kupować najdroższy, jaki uda się znaleźć w katalogu. Bynajmniej. Musi być za to solidny, doskonale dopasowany do naszej głowy i wygodny. Warto zatem pokręcić się po różnych sklepach, pomacać, postukać, poprzymierzać - zwracając uwagę na jakość, wygodę i stabilność ułożenia. Pośpiech nie jest tu wskazany, za to staranność w doborze i owszem.
Pamiętajcie: kask ma być dla Was niedostrzegalnym podczas jazdy, za to trwale w jej trakcie do niej przylegającym gwarantem bezpieczeństwa. Ma utrzymać się na głowie w szaleńczym cwale (kiedy pęd wiatru zerwie z głowy każdą niedopasowaną atrapę) a także po uderzeniu o ziemię - jeśli takie się przytrafi. I bez paniki - upadek z konia to na prawdę żadne wydarzenie.



Dobry kask można kupić w cenie poniżej 200 złoty. Pod żadnym pozorem nie kupujcie przez internet - bo to wyklucza możliwość solidnej przymiarki. Nie inwestujcie też w toczek - wprawdzie wygląda ładnie lecz nie o to w tym chodzi. Chroni, dużo słabiej. Nie uwierające w szyję i stabilne zapięcie, to kolejna konieczność. Polecam też kaski z osłoną zachodzącą na tył głowy. Sprzedawców można podpytać, ale po ich wykładzie reklamowy warto wyjść ze sklepu u jeszcze raz samemu pomyśleć. Nie ma bowiem pewności, czy wiedzą o czym mówią i jak w aptece, czy nie mają umowy z jakimś producentem... Chcecie zrobić dobrze swojej głowie, ruszcie nią! :-)