21 grudnia 2009

Kiedy powrócisz 7




Po kilku minutach moją sielankę przerywa znajome:
- Hłe, hłe... co my widzimy! Młodzież szkolna pali papieroski. A powiedzieć mamusi, hłe, hłe?
- Wal się Lolek – palcem środkowym dałem znać co myślę o jego obecności – nie widzisz, że kontempluję?
- Kontem co...? - zdziwił się mój rozmówca – Kolega jak coś pieprznie... He nic nie słyszał? - spytał podniesionym głosem
- Pędź Lolek! Zrozum, że mam nastrój sentymentalny.
Loluś spojrzał na mnie z wyrazem współczucia w oczach.
Gościu jest długi i chudy, zaś idąc buja się na boki niczym samotna sosna na wietrze. Badylowate łapy zwisają mu bezwładnie. Gęba wykrzywiona w grymasie, jaki u zwykłych śmiertelników powoduje tlący się w ustach papieros.
Przez tą swoją gębę i nieforemną budowę zalicza się do pacjentów, którzy sami proszą się, by ich nastukać. Na jego szczęście jest dosyć duży, dzięki czemu większość szukających dymu pokurczy dwa razy pomyśli nim wystartuje.
- Hm... wa mać. Krzemciu. Wyhamuj. Jest poważna sprawa. - powiedział z powagą usiadłszy na skraju ławki.
- Ja dzisiaj nie piję - opowiedziałem przeczuwając co mu chodzi po głowie.
- Kto powiedział, że dzisiaj?
- Jutro i pojutrze też nie.
- He tam, nie o to chodzi. U kolegów na slamsach jak zawsze nic nie słyszeli... wa mać...?
- A czy my gazety czytamy? Weź się stuknij Loluś. Gadaj co jest i nie ściemniaj.
- He, to... to trza nieco sobie powyjaśniać to i owo.. - przypalił przygaszonego peta buchając chmurą dymu.
Spojrzałem spod brwi.
- Właśnie widzę. U Lolusia nowa skóra na grzbiecie!
- Oj.. i tak tych kurew nie lubię. Nie, nie.. Twoja mi nie przeszkadza. Hm, hm... A tą. To mamusia mi kupiła na imieniny. No i noszę Jak będzie fajny pochlaj, może się przydać, nie hłe, hłe! - Lolek parska radośnie dymem zza pożółkłych zębów.
Należy do grupy „dzieci trudnych, zbyt dobrze sytuowanych“. W domu kasy w bród, bo stary nieźle kręci. A i matka ma fuchę w starostwie więc wszystko, co jedyny syneczek chce, to ma. Tak do tego przywykł, że od pewnego czasu nie chce mu się nawet czegokolwiek chcieć.
Szkołę na trójach kończy, bo mamusia ma plecy i nikt krzywdy nie zrobi. Za to ojciec poczuł zew i wziął się za wychowywanie syna, tylko ciut za późno. Tak więc panowie mijają się w drzwiach, jeśli w ogóle takie nieszczęście ich spotka, niczym zaszczute na siebie buldogi. Bywa, że i do wymiany ciosów dojść musi, szczególnie odkąd Loluś uznał, że jego misją jest „chama nauczyć“.
- Nic nie łapiesz Andrzejku. Rzecz w tym, ha... wa mać. Rzecz w tym, że natłukli Rolfiego. - Pokiwał głową przeczuwając moje myśli – Ta. Na blokach.
Spojrzałem z uwagą.
- Leży nieprzytomny na Banacha. Tłoczą w niego życie, ale huj wie jak będzie. Hm.
- Co ty pierdolisz, Loluś? Nagrzałeś się czegoś! - zerwałem się z ławki o mały włos nie zaliczając jednego z konarów kładącej się na boki wierzby.
- To przecież mówię, że trza pogadać, nie? Hy....
Wieści od starej Rolfiego były nie szczególne. W sobotę wieczorem nieprzytomnego chłopaka znaleziono na trawniku pod jednym z bloków. Myślano, że jest pijany więc wezwano pały. Ledwo zipał, gdy go ostawili na ostry dyżur. Matka tak się tym wszystkim wzruszyła, że wpadła w kolejny ciąg, chlając i płacząc na zmianę w towarzystwie coraz to innych gachów. Do syna jeździć nie może bo strasznie jej to szarpie nerwy.
- No to kto do niego jeździ! - spytałem wściekły.
- Twoi bracia z Lipowej. Dlatego z wami nie mieli kontaktu, he. Prosto po robocie... dymają do Rolfa... sprawdzić, czy żyje.
- O kurwa. Ale kanał. To kto go tak urządził?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz