28 lutego 2010

Wielka Dziewczyna




Justyna Kowalczyk, najlepsza długodystansowa narciarka świata, najlepsza zawodniczka w historii polskich sportów zimowych. Wielka Góralka dopięła swego ku naszej radości i na naszą chwałę. Pięknie jest!



27 II 2010 roku - Złoty medal olimpijski w biegu na 30 km.



Gorce i Sądecki to piękna ziemia. Tam, w paśmie Turbacza, Lubania, Radziejowej i Jaworzyny, najdłużej utrzymywał się zawsze opór przeciwko najeźdźcom. Tam też, przełażąc nasze góry wzdłuż i wszerz, nigdy nie spotkałem się z niechęcią, czy pogardą. Kocham tą ziemię, jakby była moja. A teraz kocham jeszcze bardziej. :-D



Polecam lekturę: Uparta baba spod Turbacza

27 lutego 2010

Poeci niedoboru


Widzicie pogodę za oknem? Myślicie – wiosna. A wiecie, że wiosna to czas umierania? Spójrzcie w statystyki. Wprawdzie miesiącem – koszmarem jest kwiecień... Jednak w tym roku post nam wypada w marcu, dlatego dokonamy małego przesunięcia i pozwolimy sobie na chwilę zatrzymać się nad śmiercią właśnie teraz.

Nikt z nas nic nie wie o śmierci. Gdy się dowiemy, nie będziemy mogli już nikomu tej wiedzy przekazać. Nasze obcowanie z nią kończy się tym, jak ją witamy, a nie poznaniem jej. Powitanie zaś, to spektakl, który mniej lub bardziej świadomie odgrywamy przed tymi co zostają. Albo – unieśmiertelniamy się tym, odradzamy i dodajemy im siły, albo... Zasłona milczenia.
Drugi wymiar śmierci to strata. Każda boli, nie każda tak samo. Najokrutniejsze bywają śmierci kochanków i śmierci dzieci. Jeśli rodzice mają z tymi dziećmi więź szczególną – wówczas taka śmierć przekształca rodzica w zupełnie innego człowieka. Przy osobach ukochanych związku równego – ona i on – też ten proces zachodzi, choć jego konsekwencje dla świadomości wydają mi się odmienne. Tu poszukujemy wciąż osoby utraconej. Tam – wiemy, że nic już odnaleźć nie zdołamy. Zatem stan beznadziejny.

Psychoterapeuci środowiskowi, psycholodzy opisują, znajdują ścieżki wyjścia.
Są jednak stany, których żaden magik zgłębić nie zdoła. Tak, jak nie wytłumaczy mi żaden psycholog przyczyn dla których dany obraz, nigdy nie widziany i nie wyobrażony, wywołuje we mnie bardzo silne doznania z reakcją fizjologiczną włącznie, tak samo nie zdoła zrozumieć i wytłumaczyć tych braków. A tym bardziej im zaradzić.

***

Jeśli gdzieś szukałbym zrozumienia to w dziełach literackich. A konkretniej poezji poprzez jej balansowanie między pojęciem a doznaniem. Wszak w takich chwilach galopady myśli przeplatają się ze stanem głuchej studni, z której nic nie słychać i w której wszelkie sygnały z zewnątrz – zanikają. Tylko poezja takie stany wytarza i tylko ją można w takich stanach czytać, bez utraty kontaktu z dziełem literackim.

W naszej poezji mieliśmy wyjątkowe szczęście. Dwu ludzi o genialnej wrażliwości i takim talencie doświadczyło miażdżącego męską psychikę ciosu, jakim jest utrata ukochanej córki. Jak z fermentującego owocu powstaje wino, tak z ich sfermentowanych dusz wypływały utwory...

Obudziłem dobrego pisarza,
byłem trochę zawiany;
to się zdarza,
jestem z tego przesadnie znany.

Obudziłem go w dobrym celu
i wiersz położyłem obok,
powiedziałem mu: „Przyjacielu,
patrz: obłok,

przyjrzyj się, to moja córka,
widzisz, fruwa,
spójrz – takie same piórka...”
i łeb mi się mgłą zasnuwa...

A ja z tej mgły chcę uciec
w jasność,
powrócić do jasności, powrócić,
zasnąć.

Jasność, Władysław Broniewski, z tomu: Anka, 1956


26 lutego 2010

Kiedy powrócisz 27




No i jest - tym razem to ja się spóźniłem.
- Ależ śliczny ten piesek. Cześć! - wita mnie radośnie.
- Pewnie, że śliczny, bo mój - zauważam z pełną namaszczenia powagą. - Pan śliczny, to i pies się stara dostosować.
- Jaki pan skromny.
- Cóż ja na to pocznę? Skromność to moja druga natura.
- A pierwsza? - wpatruje się we mnie kasztanowymi oczyma
- Wdzięk i uroda – odpowiadam bez chwili wahania. Ta błazenada rozbawiła ją na całego, więc dopiero po pewnym czasie, zwraca się do mnie z pytaniem.
- Jak minęła niedziela?
- Całkiem przyjemnie, ale fiołki się zmarnowały. Nie raczyłaś Pani zagościć w tych stronach sobotnim popołudniem...
- Byłam w niedzielę na długim spacerze z siostrą w Parku Potulickich. A w sobotę mieliśmy zjazd rodzinny. Bardzo męczące.
- Fakt. U mnie w domu człowiek non stop czuje się jak na rodzinnym zlocie. Jak dowali koleżanek i kolegów, to tracę rachubę czyje to mieszkanie.
- Przynajmniej masz wesoło. U mnie wesołość jest czasem tak wymuszona, że już wolę jak siedzą z ponurymi minami.
- Ponure miny bywają zabawniejsze niż kawały.
- To prawda. A tak w ogóle, to byłeś dzisiaj w szkole? - zmieniła nagle temat rozmowy.
- Czemu nie? Nawet upolowałem czwórkę z geografii.
- O, to gratuluję. Widzisz, jak chodzisz do szkoły od razu widać efekty.
- Niezupełnie. Efekty widać, bo geografica daje mi fory. Tak generalnie, to efekty są jak zawsze – umiarkowane.
- A ja już nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do szkoły.
- Szalona dziewczyna. Kiedy ma to nastąpić?
- Zwolnienie kończy mi się w niedzielę 3 maja. Jeśli badania kontrolne, te z zeszłego tygodnia wyjdą dobrze, to obiecali, że od czwartego będę mogła wrócić do szkoły.
- To od jak dawna masz labę?
- Nie do końca labę... w czasie dłuższych pobytów uczyliśmy się w liceum przy szpitalu. Tyle, że niezależnie, kto gdzie chodził wszyscy byliśmy w ogólnej. Teraz będę musiała od nowa wszystko odrabiać. Od początku semestru nie mam żadnych ocen, więc będzie sporo pracy. Trochę mnie to przeraża.
- Dasz sobie radę – pocieszam dziewczynę. - Jesteś na pewno pilną uczennicą.
- Nie do końca taką pilną. Ale chcę wreszcie pójść do nowej szkoły.
- Nie będziemy się wtedy widywali... Chociaż nie. Wiem! W dni wagarowania będę odprowadzał cię do szkoły. Mogę nosić ci tornister jak chcesz.
- Obawiam się, że to niemożliwe – zaśmiała się rozbawiona – Do szkoły odwozi mnie tata..
- Tak... a przywozi?
- Wracam pociągiem.
- No widzisz. To po szkole możesz wpadać do mnie, żebym cię odprowadził.
- Jesteś niepoprawny. Zobaczymy jak to będzie.

25 lutego 2010

Skażeni izmami


Być może się mylę, ale to właśnie niechęć współczesnych twórców do treści, lub zamykanie się w jej wąskich, jednoznacznych kręgach, stanowi główną przyczynę utraty kontaktu między artystami a odbiorcą. Nie masowym, gdyż ten zawsze wybierze sztukę bazaru. Lecz tym szukającym głębszych treści, za to bez siłowego ustawiania go w ograniczonej grupie ideologicznej.


Wieża Babel, Peter Brueghel Starszy, 1563

Treść sztuki tym się różni od treści propagandy, iż dostrzega różne punkty spojrzenia na tę samą prawdę. Wszelkie „-izmy” tylko przypieczętowują ten rozbrat twórców z odbiorcami. Ci pierwsi powoli zaczynają to rozumieć, problem w tym, że nawet jeśli chcą ów pat przełamać, to zaczyna nam brakować uniwersalnego języka komunikacji. Symbole czytelne dla mnie mogą być bełkotem dla mego rozmówcy i na odwrót.

24 lutego 2010

Kiedy powrócisz 26

Równie wysokie notowania ma nauczycielka od rosyjskiego, której gośćmi jesteśmy na następnej godzinie. Niewysoka, nierzucająca się w oczy, nieszczególnie gadatliwa stara panna, ze zrozumieniem podchodząca do naszej wrodzonej awersji, jaką żywimy do języka Lenina. Gdy obejmowała klasę po kilkumiesięcznej przerwie w nauczaniu, spowodowanej chorobą poprzedniej rusycystki, zbudowawszy tonem swego głosu dramatyczną atmosferę przestrzegała:
- Chłopcy! Jak się nie będziecie uczyć, to postawię wam trójkę na koniec semestru...
- Bajka. Już może pani stawiać – zakrzyknął głęboko poruszony tą informajcą Siwy wywołując powszechną wesołość.

Ostatnia lekcja to wspomniana matma. Oddajmy Asi i Kasi cześć: z tej lekcji lepiej uciec niż przyjść na nią nieprzygotowanym. Niestety, taka ucieczka nie zostanie nam zapomniana. Pamięć bowiem to jedna z mocniejszych stron pani Lewińskiej.
Obok wykładów z algebry i geometrii Jolanta Lewińska to przede wszystkim lekcje dobrego wychowania.
- Mówi się słucham, a nie „co?“.
- Czy panie równie dużo czasu poświęcają matematyce co makijażowi?
- Może ci, Andrzejku, pożyczyć na fryzjera? Długie włosy z reguły noszą dziewczęta.
- Nawet jeśli się na mnie gniewacie, to wypada widząc nauczyciela powiedzieć mu „dzień doby“, zamiast chować się po krzakach. Nauczyciele nie gryzą, a kultura nie boli.
- Gdy rozmawiasz z kobietą, nie trzymaj rąk w kieszeni.
- Sławku! Człowiek uśmiecha się dyskretnie, zamiast porykiwać niczym źrebię.
- Czy ja wam nie przeszkadzam?

Po matematyce szkolny poniedziałek dobiega końca. Ferajna rozłazi się do domów a ja nie wiele myśląc zgarniam psa i ruszam w kierunku Utraty. Jednej z najsłynniejszych polskich rzek, z czego nie do końca zdają sobie sprawę sami Polacy.
Serio, serio. Są co najmniej dwa powody tej światowej sławy: pierwszym jest Fryderyk Chopin, drugim niewyobrażalny smród.



Frycek, bo się tu w okolicy urodził. A smród, bo choć w końcu XX wieku kanalizacja średniej wielkości miasta nie jest jakimś szczególnym sukcesem, to dla naszych włodarzy jest to przeszkoda nie do pokonania. Zresztą. Wszędzie w świecie ścieki wędrują do oczyszczalni, a dopiero po oczyszczeniu do rzek. U nas wymyślono inny patent. Najpierw wpuszcza się nieoczyszczone gówna do rzeki, oczywiście przed miastem – jakże by inaczej. A oczyszczalnię może ktoś kiedyś pobuduje – zgodnie z planami – za miastem. Dzięki temu nawet jeśli oczyszczalnia kiedykolwiek powstanie, to i tak miasto żyć musi po wsze czasy w cieniu płynącego szamba.
Podobny patent wdrożyli też rajcy innych gmin leżących nad Utratą. W konsekwencji do Żelazowej Woli, gdzie znajduje się dworek, w którym przyszedł na świat dzielny Fyrcek, dopływa już nie rzeka, lecz niewyobrażalny fajans. Gdy w sezonie turystycznym zjeżdżają tam z całego świata zastępy melomanów, w ich pamięci pozostaje przed wszystkim ów horrendalny smród. Skoro tak wygląda polska kultura wysoka, to czymże jest tu folklor – zastanawiają się zapewne cudzoziemscy przybysze. Na szczęście ludzie u nas do smrodu podchodzą z przymrużeniem oka. W końcu, kto komu każe łazić latem nad Utratą?
A ja - proszę. Nie tylko łażę, ale od dni kilku nie znam cudowniejszego miejsca w moim mieście niż przylegająca do smródki szutrówka. Gdy pies wyszukuje w nadrzecznych krzakach jakiegoś syfu do zjedzenia, ja wypatruję pewnej dziewczyny.

23 lutego 2010

Między mnichem a neandertalczykiem



Malowidła skalne w Lascaux, ok 15 000 - 13 000 p.n.e.


Nasycenie obrazów treścią literacką zmieniało się na przestrzeni wieków. Jeśli dokonamy radykalnego i nieco z przymrużeniem oka zdefiniowanego uproszczenia, to sztuka współczesna i prymitywne rysunki naskalne znalazłby się obok siebie na jednym skraju skali: „obraz wzbogacony o treści literackie kontra ornament, tudzież sama forma”.


Kobieta siedząca w fotelu, Picasso 1913

Na drugim skaju – jakże pięknie treściowo – sytuowałby się późne wieki średnie. Raz jeszcze powtórzę: to zabawa nie analiza naukowa. Ale nie pozbawiona oparcia w realiach, jak każda zabawa, o czym doskonale wiedzą miłośnicy RPG, czy zaawansowanych gier strategicznych.
Tak więc jaskiniowiec i malarz współczesny pozwalają sobie na co najwyżej jedną, przeważnie dość siermiężnie zakomunikowaną treść. Za to autor późnego średniowiecza nie zaczynał malowania, jeśli nie miał do opowiedzenia rozbudowanej historii.


Pocałunek Judasza, Giotto, 1304-1306

22 lutego 2010

Kiedy powrócisz 25


Po polskim: „Geografia“. Pełny luzik... Wszystko dzięki słabości, która targa duszą Madame Troczyńskiej – wymawiać należy z fhrancuska, gahrdłowo – Madame Throczynska.
Słabość targała jej duszą na tyle gwałtownie, iż pierwszą informacją jaką starsze roczniki w naszej szkole zwykły przekazywać rozpoznającym teren pierwszakom było: Na pierwszej ławce muszą siedzieć faceci! Najlepiej schludni z wyglądu, tak by się pani podobali. Pod żadnym pozorem dziewczyny, bo klasa będzie mieć przerąbane. I bez obaw. Ci z pierwszej ławki mogą zapomnieć o geografii.
Trochę to było przesadzone, ale...
W ten oto sposób ja i Krzyś, młodzieńcy etatowo okupujący najbardziej oddalone od nauczycielskiego biurka rejony klasy, na geografii siedzimy w pierwszym rzędzie.
Nasze zmysły z nieśmiałością chłoną informacje, jakie przekazuje nam pani profesor. Zahipnotyzowani śledzimy jej pełne stanowczości gesty, gdy z kijkiem do wskazywania państw i górskich szczytów krąży wokół mapy. Spuszczeniem oczu i rumieńcem dajemy znak, żeśmy spostrzegli dyskretnie rzucone ku nam spojrzenie.
Od czasu do czasu madame Troczyńska zadaje klasie jakieś podchwytliwe pytanie, po czym idzie między rzędy w poszukiwaniu odpowiedzi. Wreszcie zdecydowanym krokiem powraca do biurka, siada na przykusym, by sprostać jej pełnym kształtom szkolnym krzesełku, chwyta się pod boki klatki piersiowej i wypychając ku przodowi obfity biust, tak by nabrał dziewczęcej jędrności, pyta:
- A wy co wiecie, chłopcy?
- Oj, dużo oni wiedzą, dużo, pani profesor – daje się słyszeć złowieszczy syk koleżanki z tylnej ławki.
My zaś czerwoni niczym świeżo starte buraczki zbieramy do kupy ostatnie myśli i podejrzane w międzyczasie odpowiedzi po czym, zaliczamy - raz ja, raz Krzyś - ekstra premię w dzienniku.



Co dla nas relaksem, dla dziewczyn drogą przez mękę.
Ze szczególną pasją madame Troczyńska tępi niewiasty ładne acz niezbyt lotne. Te winny przychodzić na lekcję w worku pokutnym posypane popiołem, wyuczone na pamięć czego się da, byle tylko „nie trzeba było myśleć” – jak im to złośliwie dopowiada stawiając bombę w dzienniku.
Na geografii i tak nieszczególnie trzeba, bo większość to pamięciówa, ale...
Ulubionym zajęciem Troczyńskiej jest wyszukiwanie w jej przedmiocie elementów logicznych, a następnie egzekwowanie tej wiedzy od przepytywanego. To dobrze znany system „pytań pomocniczych“. Do zupełnych incydentów należą sytuacje, w których ten manewr komukolwiek pomoże. Z reguły nieszczęśnika pogrąża.
Jeśli madame jest nie w humorze i jakimś trafem wezwie do tablicy same dziewczyny – jesteśmy świadkami straszliwego pogromu. Nawet prymuski padają pod razami „ryczącej czterdziestki“ niczym trafione packą muchy. Obrona piątki na świadectwie końcowym wymaga od tych dziewcząt heroicznego wręcz wysiłku. A w sytuacjach bez wyjścia - wsparcia Lorka, który w maju i czerwcu podejmuje negocjacje ostatniej szansy, by zneutralizować „jakiś tam“ kaprys losu z połowy półrocza.
Nas to oczywiście nie dotyczy. Raz żeśmy chłopcy, dwa – ambicji jako takiej nie miewamy.
Wracając do Madame Troczyńskiej, zupełnie nie rozumiemy przyczyny, dla której dziewuchy jej nie cierpią. Oskarżają o stronniczość, „obrzydliwe chwilami zachowanie” i takie tam...
Z ręką na sercu: wszystko to babska zawiść.

20 lutego 2010

Człowiek


Jesteśmy ludźmi przez to, że przerastamy warunki biologiczne, w jakich się znaleźliśmy, i że na ich podłożu budujemy nowy, odmienny świat. (…)
To co wartością nazywamy: dobro, piękno, prawdziwość, sprawiedliwość itd., to nie znajduje się w owej fizykalno-biologicznej podbudowie naszego ludzkiego świata, lecz występuje dopiero właśnie w owej przez nas wytworzonej i dla człowieka właściwej, nadbudowanej rzeczywistości. (…)
Na skraju dwu światów: jednego, z którego wyrasta i który przerasta największym wysiłkiem swego ducha, i drugiego, do którego się zbliża w najcenniejszych swych wytworach, stoi człowiek, w żadnym z nich naprawdę nie będą „w domu”. Chcąc się na skraju tym utrzymać, (…) wydobywa człowiek z siebie moc twórczego życia i otacza się nową rzeczywistością. Ta rzeczywistość dopiero odsłania mu perspektywy na zupełnie nowe wymiary bytu, ale w tym nowym, przeczuwanym świecie znajduje moce równie mu obce, jak świat, z którego pochodzi, i znacznie bardziej go przerastające niż to wszytko, do czego on dorosnąć potrafił. W tym jego szczególna rola w świecie, a zarazem ostateczne źródło jego tragicznej, samotnej walki, jego wielu przegranych i jego nielicznych, a prawie nigdy nie rozstrzygających zwycięstw.

Człowiek i jego rzeczywistość, Roman Ingarden.

18 lutego 2010

Kiedy powrócisz 24




- Asia i Kasia... - zawiesza głos wzorem Szekspirowskiego bohatera. - W tygodniu przedświątecznym nie było was... w poniedziałek na matematyce. Powiedzmy... rozumiem. Ostatnia lekcja, spieszyło się wam do domu. Ale...! W czwartek uciekłyście z chemii i to tak pechowo, że profesorka od biologii znalazła was w damskim szalecie... jak to dramatycznie przekazała w pokoju nauczycielskim, „spowite kłębami dymu“... Tak. Powróciłyście więc na chemię, nie z własnej woli, by towarzyszyć reszcie klasy do... początku najbliższej przerwy. Następna. Łacina. Was znowu nie ma... O rosyjskim nawet nie wspomnę. No i piątek. Dla równowagi zawieruszyłyście się na biologii. Dziewczynki, czy wy jesteście poważne? Powiedzcie mi dlaczego... Co ja mam z wami zrobić? - na twarzy Lorka odmalowuje się zażenowanie zmieszane ze współczuciem.
Aż nam go szkoda. My też byśmy nie wiedzieli, co zrobić z takimi pannami. Karać ładne i słodkie dziewczynki? Trzeba by być potworem bez serca! Puścić wolno? Też nie da rady, bo laski przegięły na całego.
- Kiedy wasze matki mogą do mnie przyjść? Najlepiej w poniedziałek o ósmej - namyślił się nie pozostawiając dziewczętom żadnej przestrzeni negocjacyjnej.
- Moja mama pracuje... - zajęczała rozpaczliwie Aśka.
- Panie profesorze, moja też nie da...
- Dziewczyny! - przerwał stanowczo te biadolenia. - Albo przyjdą do mnie, albo będą musiały przyjść do dyrektora. Co zatem wybieracie?
Cisza.
- Rozumiem, że ustaliliśmy: najbliższy poniedziałek o ósmej rano wasze mamy, albo tatusiowie, przychodzą tu pod klasę. Zrozumieliśmy się?

I tak przed całe 45 minut.
Po wychowawczej dwie godziny polskiego, też z Lorkiem. W sumie bite trzy.
Nawet z nim, trzy godziny to o dwie za dużo. Na długiej przerwie ledwo żyjemy. Dopiero kilka strzałów w płuco przywraca nas do pionu.

17 lutego 2010

Gadające obrazy


Tak jak polska literatura, czy malarstwo – choćby symbolizm Malczewskiego – nie są uboższe z uwagi na dodatkową warstwę treściową jaką posiadają przez swe uwikłanie w „sprawę polską” - tak też sztuka doby nowożytnej nie jest uboższą, czy gorszą od sztuki współczesnej z racji swego uwikłania w treści literackie.


Chris Evert, Andy Warhol

Posiada raczej tę jedną, bądź dwie dodatkowe warstwy komunikacji z widzem, oddziaływania zarówno na jego zmysły jak i zdolności logicznego myślenia, rozumowania, kojarzenia. Oczywiście, zapatrzony w treść twórca minionych wieków mógł nie raz popełnić twór koślawy od strony formalnej. Tylko czy zwolennikom „czystej formy” gnioty się nie przytrafiają?
Nie jestem malarzem, więc nie muszę tego dylematu rozstrzygać. Za to jako widz stanowczo sprzeciwiam się ograniczaniu prawa plastyków do sięgania po warstwę literacką. I nie muszą wcale poprzestawać na ściągniętej z Warhola metodzie reklamowo-komiskowej.



Roman Polański z dziewczynką Banksy'ego, The Krasnals.

16 lutego 2010

Jeszcze jeden taniec


Dziś ostatni wieczór karnawału. Radzę, przynajmniej mentalnie, go nie zmarnować.



15 lutego 2010

Kiedy powrócisz 23


Poniedziałek jest z pewnością najgorszym z dni tygodnia. A dla mnie to już prawdziwy koszmar! Przede wszystkim ze względu na swój początek – godzinę wychowawczą z Lorkiem.
Jak co tydzień Lorek z godną wyższej sprawy konsekwencją domaga się zaległych usprawiedliwień, gani nasze lenistwo, zaległości, wyjaśnia skargi innych nauczycieli, prosi, grozi, apeluje.
Skąd ja mu wytrzasnę teraz zwolnienie za zeszłą środę?! Mam za przedświąteczny poniedziałek – to już coś. Wszystko dzięki temu, że staruszka ma dobrą, ale krótką pamięć. Kiedy prosić ją o usprawiedliwienie za ostatni tydzień, nie ustąpi, póki nie dowie się, jaka była jej przyczyna. Ale po dwu, trzech tygodniach...
- Dlaczego nie byłeś?! - pyta starając się bezskutecznie nadać swym delikatnym rysom twarzy odrobinę srogości.
- No jak to? Nie pamięta mama? - sam z reguły nie pamiętam, więc moje zdziwienie jest jak najbardziej naturalne. - Przecież zostałem w domu.
- Jak to nie pamiętam... a po co zostałeś?
- Już teraz nie pamiętam... Oj, Mamo. Bo będę miał „nieodpowiednie“ z zachowania. Proszę...
- Czy ty czasem nie wagarujesz?
- Ja? - i tu jedynym ratunkiem jest mina skarconego spaniela. Wiadomo, nawet jeśli pożarł nam z talerza kotlet to patrząc takim wzrokiem nie tylko uniknie kary, ale jeszcze zostanie przytulony i dołożą mu do michy kolejną porcję.
- Znowu coś kręcisz... Zobaczysz, powiem ojcu, albo wyślę go na zebranie.
Na szczęście na zebrania chadza sama a tam dowiaduje się, że w klasie jest co najmniej kilku uczniów gorszych ode mnie, a gdy idzie o wagary, to niektóre dziewuchy robią to w tak bezmyślny sposób, że na nich skupia się cała wywiadówkowa krytyka niedostatków „dzisiejszej młodzieży“.



- Panie Psorze. Zapomniałem. Miałem w głowie zeszły poniedziałek - zacząłem swe mętne tłumaczenia.
- Nie rozumiem. O poniedziałku sprzed dwóch tygodni pamiętałeś, a o środzie z minionego tygodnia nie? - Lorek pokręcił głową z niedowierzaniem. - Lepiej przyznaj się, że nie chciałeś rodzicom powiedzieć o tylu nieobecnościach. Nie tak było?
- Skądże znowu? Po prostu...
- Po prostu już ci się kolego w dzienniczku usprawiedliwienia nie mieszczą? Dla ciebie przydałaby się księga pamiątkowa, nie sądzisz? Siadaj. Przypominam klasie, że usprawiedliwienia lekarskie należy donieść w ciągu tygodnia. Od rodziców najpóźniej po dwu tygodniach. Potem przyjmował ich nie będę...
Będzie, będzie – tylko tak straszy. Lorek to wyjściowy facet.
Dzisiaj jest w swoim niezastąpionym bordowym sweterku. To jeden z dwóch „kombinezonów roboczych“, w których przychodzi do pracy będącej mu powołaniem. Drugim jest brązowa marynara. Oba kombinezony Lorek czyści sobie tylko znanym sposobem – odkażania dymem. Dzięki temu i wygląda schludnie, i pachnie miło. Przynajmniej nam, palaczom.

14 lutego 2010

Chwała zakochanym


Przepraszam. Zupełnie zapomniałem. To przez te dzisiejsze zaczytanie i piątkowy ruch w interesie. Te wszystkie stragany z kochającymi mnie gadżetami, baloniki, oblepione kwiatkami pary - byłem pewien, że było minęło.
A tymczasem nie. To dziś jest, lub bardziej było, święto zakochanych. Takiej okazji nie można po prostu pominąć milczeniem. A ponieważ tym co szczęśliwie zakochani niczego życzyć nie trzeba. Zresztą o czy tu pisać? Poznali się, zakochali, po czym żyli długo i szczęśliwie. Katastrofa. Nic gorszego, doprawdy, przytrafić się nie może.
O nie. Nie im. Lecz, tym wszystkim, którym zawdzięczamy arcydzieła sztuk plastycznych, najbardziej porywające utwory literackie, olśniewające filmy... Wszystkim nieszczęśliwie zakochanym, w dowód wdzięczności za ich nieoceniony wkład w światową kulturę dedykuję piosenkę:

Dobrym bądź




- I bądź dobry. Zawsze bądź dobry. Przez całe życie. Obiecujesz mi? Jeśli będziesz zmuszony zabić człowieka, bądź dobry! Uśmiechaj się do niego, zanim zabijesz.
(...)
- Ale jeżeli ciebie będą zabijać – nie skowycz i nie płacz. Tego ci nie wybaczą. Uśmiechaj się, gdy będą cię zabijać. Uśmiechaj się do kata. Tym się unieśmiertelnisz. Tak czy owak, każdy z nas prędzej czy później zdechnie. Zdychaj jak człowiek, Witia. Zdychaj z godnością.

Akwarium, Wiktor Suworow.

12 lutego 2010

Kiedy powrócisz 22


- To rzeczywiście... wybacz, zabawne zdarzenie – Zuza z trudem opanowywała chichot.
- Zgadzam się. Zabawne i pouczające.
- Nie można po jednym przykrym incydencie wszystkiego przekreślać. Zresztą, gdybyś zaczął regularnie chodzić do szkoły i odrabiać prace domowe...
- A kto powiedział, że dobry uczeń musi chodzić do szkoły. Czy poziom wiedzy zależy do ilości godzin wysiedzianych w ławce?
- W pewnym sensie zależy. Jeśli ciągle cię nie ma, musisz mieć braki.
- Zapewniam, że nie większe niż inni. Zresztą to nie chodzi o jeden wypadek. Nauczyciele to muły. Dzielą uczniów mechanicznie na prymusów, czwórkowych, trójkowych i pałkowiczów. Jeśli zaszeregują Cię do pałkowiczów to nie ma żadnej szansy na przekonanie ich, że jest inaczej. Zuzia. Nie kręć głową, bo wiesz, że mam rację. Otóż przypomnij sobie mechanizm wystawiania ocen z odpowiedzi przy tablicy. Ileż razy nauczyciel, zanim cię oceni, zajrzy, jakie stopnie masz z innych przedmiotów. I co się potem dzieje. Nieważne, czy odpowiadasz na tróję, czy na silną czwórkę – jeśli jesteś pałkarzem i tak dostaniesz góra 3 albo 3 z minusem. W porywach 3 z plusem. Ileż razy odpowiadałem lepiej od „czwórkowiczów“ zgarniających 4, gdy ja z łaski otrzymywałem 3.



System zmienia się dopiero pod koniec kwietnia, kiedy zbliża się wystawianie ocen. Wiedzą, że nie mogą wszystkich zostawić na drugi rok. Łowią więc każdą budzącą nadzieję wypowiedź, pozwalającą na wyciągnięcie średniej. No i zgodnie z tym systemem do kwietnia bimbałem a od kwietnia wyciągałem na prostą zabagnione przedmioty. A że na tle innych pałkowiczów byłem gwiazdą, to spokojnie w 1,5 miesiąca odrabiałem straty z całego roku.
- I jaki byłby sens chodzenia do szkoły przez cały rok?
- Może taki, że wydostałbyś się z grupy „pałkowiczów“? - ona naprawdę wierzy w to, co mówi.
- Idealistka - pokręciłem głową z politowaniem. - Po pierwsze utraciłbym mnóstwo wolnego czasu, po drugie nic bym nie wskórał. Większość gogów to tępole.
- Na pewno nie większość.
- Obawiam się Pani, że patrzysz na świat przez różowe okulary.
- Nie masz racji.
- Widzisz Zuza, gdyby nie zmiana kilku kluczowych nauczycieli w siódmej i ósmej klasie, to moje świadectwo na zakończenie szkoły byłoby zapełnione od dołu do góry samymi trójami, jak przez resztę podstawówki. Na szczęście przyszli nauczyciele, dla których byłem „tabula rasa“. A potem starzy wystawiając mi stopnie sprawdzonym systemem porównywania ocen z innych przedmiotów ze zdziwieniem konstatowali, że nie jestem skończonym idiotą. I tak chory system porównawczy zaczął działać na moją korzyść. Ale co z tego? Nie zmienia to faktu, że sam system jest do kitu.
- Trochę masz racji. Ale i tak wagarowaniem wiele nie zdziałasz - upierała się, jak każda baba.
- Teraz nie wagaruję z musu, lecz dla przyjemności. To coś zupełnie innego - zacząłem z nonszalancją. - W ogólniaku na szczęście gogowie-idioci to unikaty. Lubię szkołę, byle nie do przesady. W końcu co szkodzi połączyć jedno z drugim?
- Szkodzi. Ze szkoły trzeba czerpać jak najwięcej, póki można. Bo potem będziesz żałował, że zmarnowałeś najlepsze lata na włóczenie się wzdłuż śmierdzącej rzeczki.
- W takim towarzystwie? Nawet rzeczka przestaje śmierdzieć.
- Nie czaruj, nie czaruj...
- No wiesz co. Musisz być ciągle przeciwko mnie? - dałem wyraz swemu zawiedzeniu rozkładając bezradnie ręce.
- Nie ciągle, lecz gdy opowiadasz herezje!
- Herezje na temat szkoły, czy na temat ciebie?
- Przestań, powiedziałam! - mało nie zaczęła tupać.
- No dobrze. Po co byliście w Warszawie? - zmieniłem temat widząc, że nieco wkurzają ją takie żarty.
- Nie pytaj. Mam tego dość w domu - zaczęła patrzeć gdzieś przed siebie. - Proszę nie rozmawiajmy o niczym, co wiąże się z moimi wyjazdami, zwolnieniami, moimi nieobecnościami w szkole i tak dalej. Kiedyś ci to opowiem, ale teraz chcę o tym nie myśleć. Ok? - spojrzała niepokojąco poważnie. – Proszę. Chociaż tu.
- Nie ma sprawy. Choroby. Jak chcesz, to mogę nawet nie mówić o moich schorzeniach, choć jako hipochondrykowi przyjdzie mi to z pewnym trudem – starałem się zażartować, lecz na niej nie zrobiło to tym razem najlepszego wrażenia.
- To niech ci przyjdzie. Już wolę słyszeć o wagarach.
- O tym akurat mogę z pasją godzinami – burknąłem pod nosem.
- Właśnie widzę. Niestety...

11 lutego 2010

Ostatni dzwonek

A zatem - jeśli nic nadzwyczajnego się nie wydarzy - tej niedzieli warszawska wystawa "Moje Życie - twórczość Jacka Malczewskiego" zostanie zakończona. Pewnie jak w ostatni i poprzedni weekend będą kolejki do galerii, tłumy przed szatniami, jeszcze większe przed obrazami, których prawie zza pleców innych osób nie widać i temu podobne atrakcje. Mimo to, jeśli jesteście w Warszawie a wystawy nie widzieliście - wstyd - warto to nadrobić. Diabli wiedzą, kiedy teraz znowu coś sensownego pokażą. Brać od życia co daje, powtórek nie będzie.

10 lutego 2010

Kiedy powrócisz 21


Toteż po napisaniu, usatysfakcjonowany tak treścią jak imponującymi rozmiarami mego dzieła, gotów byłem stawić czoła gogowi. Instynkt mnie nie zmylił. Po lekcji polskiego zebrano zeszyty dla sprawdzenia pracy domowej. Tym razem byłem przygotowany. I co więcej patrząc na wypracowania szkolnych kolegów – pewny swego.
Dnia następnego czekałem na formalność. Na potwierdzenie mojej pracy adekwatną oceną. 3+, może 4... 5 na pewno mi nie da, bo jestem „leniem i nieukiem“, ale jakoś to będzie.
Wyczytywanie zaczyna się od najlepszych. Jedna piątka, trzy czwórki z plusem. Gdy mijamy tróje jestem mocno zaniepokojony. Co takiego mogło się stać? Zrobiłem dużo błędów? Niemożliwe, prosiłem mamę, by sprawdziła.
Tyle pracy na darmo...?! Na pewno nie. Może mój zeszyt gdzieś się zawieruszył. Tak na pewno musiało tak być – myślałem, gdy po swoje zeszyty dreptali klasowi pałkowicze.
Koniec wyczytywania. Cisza. Nikt w klasie oprócz mnie i jej nie wie dla kogo ta cisza. W końcu jednak wszyscy orientują się, że coś ekstra miało miejsce i nie kto inny jak ja, jestem sprawcą tej hecy. Cała klasa chichocze patrząc z uwagą to na mnie, to na nią.



Zbaraniałem. Za cholerę nie wiem co mówią jej oczy, poza tym, że tyle w nich złości. Ale za co?
- Kto ci to pisał?! - rzuca w końcu prosto w twarz.
- Jak to kto? - spojrzałem po reszcie dzieciaków. - Ja, proszę pani...
- Nie kłam! Nie dość, że do szkoły nie chodzisz, to jeszcze nie masz wstydu dawać starszym prac domowych do pisania. Przyznaj się, kto ci to pisał?!
- Ja! - Boże co się dzieje? Co ona bredzi!?! Nawet oni widzą, że nie kłamię. Chichoty ucichły. Na ich twarzach widać współczucie. – Proszę pani, ja naprawdę to sam pisałem. Czytałem wcześniej książki...
- Milcz! W różne bajki mogę uwierzyć, lecz za długo uczę, by się dać na to nabrać. Takich wypracowań nie pisują nawet w szkole średniej. Wystarczy porównać wcześniejsze prace w zeszycie... - przecież jej nie powiem, że poprzednio przepisywałem od innych - ...by wiedzieć, że nie masz z tym nic wspólnego. Nikt w tej szkole nie ma. A co dopiero ty! – cedzi pogardliwie wskazując mnie paluchem.
- Siadaj. Dwa z polskiego, dwa z wychowania i porozmawiamy w poniedziałek z wychowawczynią.
I usiadłem z zębami zaciśniętymi z wściekłości.
Ależ ze mnie kretyn! Zamiast iść na podwórko pograć w gałę. Zamiast wyskoczyć do kumpli napalić się fajek – dałem tej wiedźmie pretekst do poniżania. A wystarczyło nic nie napisać i dostać standardową bombę. Też mi się zachciało wykazywać. Nigdy więcej nie będę już takim durniem – przyrzekłem sobie rozwścieczony całym zajściem.

Na szczęście w siódmej klasie zmienili nam polonistkę. Nowa już pierwszą, napisaną na odwal się, pracę domową oceniła na 4. To mnie zastanowiło i spróbowałem. W parę tygodni stałem się klasowym prymusem z polskiego, co dla wszystkich łącznie ze mną było sporym zaskoczeniem.
Na szczęście klasa jako taka należała do najgorszych, więc bycie prymusem w tym towarzystwie nie oznaczało bynajmniej oceny bardzo dobrej, która niewątpliwie hańbiłaby świadectwo chłopaka z dzielnicy jeszcze bardziej niż pała i repeta. Silne 4, świadectwo wyglądało lepiej, a człowiek przynajmniej szacunku wśród kumpli nie stracił.

9 lutego 2010

Epoka schyłku


Każdy kto ma mroczne, niepokojące, czy choćby wieloznaczne wizje jest tu chętnie widzianym gościem. Może tworzyć własne mikro-światy, które złożone razem decydują o różnorodności sztuki tamtego czasu.
Dziecięce lalki-upiory Wojtkiewicza, przy których w zadumę popada sportretowany w roku 1905 Bolesław Raczyński.



Dekoracyjnie potraktowana Eliza Pareńskia, której portret w roku 1985 namalował Stanisław Wyspiański, człowiek maszyna produkcyjna sztuk wszelkich. I wielu innych po dziś dzień przykuwających uwagę i naśladowanych w taki czy inny sposób.

8 lutego 2010

Kiedy powrócisz 20

Gdy w podstawówce kogoś nie było w szkole w poprzednim tygodniu, nauczyciele zwyczajowo go nie pytali. A mnie w zasadzie co drugi tydzień nie było, więc nieraz na miesiąc przed końcem semestru zaczynali mi grozić:
- Oczywiście możesz nadal nie być przygotowany do lekcji i nie odpowiadać, ale ostrzegam, że w takim wypadku nie będziesz klasyfikowany. Tak czy inaczej będziesz powtarzał klasę.
Do tego dopuścić nie mogłem. Miałem układ ze starą. Moje oceny nic ją nie obchodzą. Bylebym zdawał z klasy do klasy.
- A jak to zrobisz, to już twoja sprawa!
Mnie w to graj. Od tej pory w styczniu i maju, gdy rozstrzygały się oceny semestralne starałem się być w szkole częściej niż na chorobowym. Czasem musiałem postarać się jeszcze bardziej, bo w ciągu roku część nie darzących mnie sympatią nauczycieli urządzała sobie polowania. Lekcja zaczynała się od sprawdzenia w dzienniku, czy w poprzednim tygodniu, a nieco później, czy na poprzedniej lekcji, byłem. Jeśli tak:
– ...zeszyt do sprawdzenia, ty do odpowiedzi.
Łapałem jedną, częściej od razu dwie bomby. Było zatem co nadrabiać.
System łapankowy miał tę zaletę, że zachęcał do jeszcze częstszej nieobecności. Dzięki temu zamiast wiercić się kilka godzin dziennie w oczekiwaniu na krótkie chwile wolności, zamiast słuchać nudnych wywodów i denerwować się czy mnie przypadkiem nie spytają, mogłem oddawać się wszystkim rozkoszom życia szczenięcego.
W przypadku większości uczniów z podstawówki było to kopanie piłki, popisywanie się pachnącymi gumkami, piórnikami, dokuczanie innym, ewentualnie skarżenie. Wyjątki od tej reguły pilnie skrywały swoją wstydliwą odmienność i dopiero pod koniec szkoły zdołały zyskać szacunek i nieco posłuchu wśród obrotniejszych rówieśników.
W czerwcu po wystawieniu ocen chodzenie do szkoły było nawet przyjemne. Większą część dnia zostawiano nam wolną rękę. Toteż szlajaliśmy się po boisku, siedzieliśmy w kiblu paląc papierosy lub w sali gimnastycznej oglądając dziewczyny grające w siatkówkę.

W połowie podstawówki coraz częściej zaczęli nas bombardować pytaniami co po szkole? Nieustanne zmiany w metodzie nauczania, sprawiało, że nasi nauczyciele zdradzali oznaki jeszcze większego niż my zagubienia. Nie wiedząc co ostatecznie zadecyduje o naszej promocji do kolejnej szkoły zalecali zwolennikom startu do liceum lub technikum, by zadbali o oceny na swoim świadectwie końcowym.
Nie wiem już kto odbył z nami roztropną pogawędkę na ten temat, dość, że wywarła ona na mnie pewne wrażenie. Na tyle silne, że postanowiłem chociaż troszkę wziąć się do pracy. Oczywiście nadal miałem zamiar wagarować, ale nic nie stało na przeszkodzie, by dowiedzieć się co było w szkole, co zadali i bez straty czasu na chodzenie do budy przyswoić sobie wiedzę potrzebną do „wybronienia trói“.
Na początku nawet, gdy odpowiadałem lepiej do „prymusków“ stawiali mi oceny o jeden, dwa punkty gorsze od tamtych. Trochę mnie to złościło, ale mówi się trudno. Początki zawsze są rozczarowujące.
Wreszcie pewnego razu postanowiłem naprawdę się przyłożyć. Wygrzebałem z babcinej biblioteczki kilka zgrabnych opracowań z literatury, przeczytałem nawet zadane lektury – mając kupę wolnego, to nawet z dokładką – i dali jazda smarować opracowanie na naście stron. Prawie dwa tygodnie nie było mnie wtedy w szkole. Od chłopaków usłyszałem, że polonistka rzecz całą strasznie przeżywała. To jej konik więc zapowiedziała, iż dobre wypracowanie, sumujące literaturę romantyzmu, może zadecydować o ocenie końcowej.

7 lutego 2010

Tylko dla dorosłych




(…) w naszej rodzinie zawsze się dużo biegało, zwłaszcza wiejąc przed policją. Zawsze też biegałem dobre, szybko i długim krokiem, ale chociaż się nie wiem jak starałem, a możecie mi wierzyć na słowo, że się nie leniłem, nic mi to nie pomogło i dałem się glinom złapać po skoku na piekarnię.

Samotność długodystansowca, Alan Sillitoe.

5 lutego 2010

Kiedy powrócisz 19


Wreszcie po męczącej chwili milczenia spytałem:
- A jak ty oceniasz szkołę?
- Lubie ją. Bardzo. W średniej jeszcze się nie nabyłam, ale podstawówkę wspominam bardzo miło. Owszem są rzeczy, które mi się podobają i takie, które bym zmieniła...
- Gdzie chodziłaś?
- Do jedynki za torami. A teraz do chemika w Piastowie. A ty?
- Ósemka. A teraz do Zana. Dobra buda. Nasz dyrektor ogłaszając wieść, żeśmy godni pobierać tu nauki zapowiedział, że... „po tej szkole będą państwo, jakby – pół-inteligentami“?
- Tak? - śmieje się prawie całą sobą.



- I trzeba przyznać, że patrząc na niektórych utwierdzam się w przekonaniu, że bycie „pół-inteligentem“ stanowi szczyt ich marzeń.
- A ty masz jakiś szczyt marzeń?
- Bo ja wiem. Na razie to nie głupio przeżyć. Co się martwić o resztę – mówiłem z przekąsem.
- Nie grzeszysz malkontenctwem? - Zuza zmierzyła mnie surowym spojrzeniem.
- Malko... co? - westchnąłem. - Nie. Chyba nie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Podchwyciła moją zabawę odkopując jeden z kamieni.
- Powiedz, czemu uważasz, że szkoła jest zła? Przecież jeśli wagarujesz, to nauczyciele muszą cię za to ukarać. Nawet powinni to zrobić. Rodzice też!
- Wagary nie mają tu nic do rzeczy. Od tego jest ocena z zachowania. A nie polskiego, czy biologii.
- No i...
- No i w podstawówce często te dwie rzeczy mylą.
- A czemu teraz nie chodzisz do szkoły?
- Chodzę. Czasem. Jak prawie każdy, poza koleżanką Grudówną, która chodzi zawsze. Mamy taką agregatkę w klasie.
- A czemu czasem? - typowo kobiecy upór.
- Oj... Zuzka. Aleś się uparła. Bo ja wiem – sam zacząłem się zastanawiać.
Na początku moje wagary nie były wagarami. Jak człowiek jest chory to dostaje zwolnienie. Ale jak było się głodnym, to nikt zwolnienia nie dawał. Jako małolaty całymi miesiącami jedliśmy byle co, a czasem i tego brakowało. Przy takiej diecie bywało różnie. Zdarzyło się że w drodze od szkoły fiknąłem nieprzytomny. Gdy mnie ocucili, posadzili na ławce, wolałem już nie iść do budy. Wracałem do domu lub wałęsałem się po mieście. Byle powoli. Z czasem nauczyłem się, że życie poza szkołą bywa przyjemniejsze niż to szkolne. W szkole obojętne z jakiego powodu cię nie ma, gnoją nie patrząc na nic, bo wydaje się im, że w ten sposób cię zmobilizują. No i mobilizowali – do częstszych wagarów.
- Zresztą, w szkole nie było już sensu walczyć o stopnie, bo jeśli kiedyś tam zaliczyli cię do grupy szkolnych outsiderów, to w żaden sposób się tej oceny nie pozbędziesz.
- Przesadzasz - przerwała mi kręcąc głową.
- Naprawdę tak uważasz? - zaśmiałem się nieco złośliwie.

4 lutego 2010

Zaduma radosna i mroczna


Za nim podążyli inni. Weiss, Wyczółkowski, Bozańska, Wojtkiewicz. Każdy z nich w inny sposób, w innych kontekstach. Nikt też chyba nie patrzył na melancholię spojrzeniem równie pogodnym, jak malarczyk Malczewskiego wkraczający w obszarpanych łachach w pełną pasjonujący tajemnic dorosłość.



Melancholik Wojciecha Weissa z 1898 roku to już prawdziwy człowiek dekadencji, pogrążony w myślach mrocznych. Świadczy o tym nie tylko twarz portretowanego lecz również przybierający kształt trupiej czaszki cień na ścianie. W końcu jesteśmy w epoce symbolizmu. W ogóle w epoce, w której i w obszarze sztuki, i w obszarze idei dzieje się nadzwyczaj wiele.

3 lutego 2010

Kiedy powrócisz 18


Piątkowe lekcje kończą się przed drugą. Psa odfajkowuję możliwie najszybciej. Wygrzebuję z szafy najmniej obszarpane łachy. 14.30. Idę.
Czy dzisiaj uda się ją spotkać? Nie jest za ciepło, ale też nieszczególnie zimno. Daje się wytrzymać.
Błagam... Zuza wyjdź na ten spacer!
Czarną drogę do kolejowego mostu pokonuję niemal biegiem. Wychodzę na szutrówkę tuż przed 15.00. Energicznie przemierzam „nadrzeczny bulwar“, co i raz zerkając nerwowo w stronę wiaduktu, którego nasyp przesłania widok na żbikowskie osiedle. Mijają kolejne minuty. Coraz rzadziej zerkam w stronę bloków. Im dłużej tam nie patrzę, tym większą mam nadzieję, że tym razem, że wreszcie...
I jest! Nie wiem czy mnie widzi, lecz ja z nikim innym nie pomylę tej sylwetki. Idzie wolniutko w kierunku mostu na Utracie.



- Długoś kazała na siebie czekać, Pani. Miałem wrażenie, że wieczność całą - skłaniam się teatralnie na powitanie.
- Ależ Panie, młodzieńcza wieczność mija szybciej niż wiosenna burza - rozbawiona podjęła manierę.
- Godzi się tak igrać z cudzą tęsknotą?
- To nie igraszka. To ta pogoda – mówi pociągając nosem. - Przepraszam, ale wczoraj było za zimno na spacery. Nawet dzisiaj rodzice nie chcieli mnie puścić, przekonałam ich jednak, że w mojej kuracji świeże powietrze stokroć lepszym lekarstwem niż domowe ciepło. Zresztą, nie ma już tego wiatru...
- Tak, wczoraj spacer wymagał samozaparcia - zauważyłem z goryczą.
- Czyżbyś wiedział coś więcej na ten temat? - udała zdziwienie.
- A i owszem. Mimo to wybaczam. Widzieć Panią dzisiaj wielką jest nagrodą.
- Oj, przestań już błaznować - zaśmiała się na głos. - Ja też się cieszę. Bałam się, że cię nie będzie, że znowu wagarowałeś przed południem.
- Nie. Skądże. Pilnie chadzałem do szkoły wzbogacając swoje konto lufą z polskiego. Oto jak się odwdzięcza za chodzenie do niej. I jak to polubić?
- Czemu nie? Szkoła to fajne miejsce. Tyle się dzieje. Można rozwijać swoje zainteresowania...
- To zależy kto się czym interesuje - westchnąłem. - U nas nie uczą palenia fajek, gry na gitarze czy włóczenia się nad Utratą.
- Bo też to dosyć oryginalne zainteresowania. Nie masz innych?
- A jakby tak było? - skrzywiłem się ironicznie. – Tak swoją drogą to teraz nawet polubiłem szkołę.
- Nie wyglądasz na wagarowicza. Czemu to robisz? - patrzyła wnikliwie.
- Jak to czemu? Wagary to wolność. Przecież to oczywiste - nie wiem czy to była mądra odpowiedź.
- Wolność nie polega na robieniu tego, co przyjdzie ci do głowy.
- Ale też nie ma jej, gdy twój los zależy od ludzi niesprawiedliwych.
- Aż tak źle? - pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie mówię o ogólniaku. Powiedziałem już, że nawet go lubię. Ale w podstawówce szkoła kojarzyła mi się z wszystkim, co najgorsze - ruszyłem powoli przed siebie z Zuzą przy boku.
- Dlaczego? - spytała.
- Mam swoje powody – spuściłem łeb kopiąc przydrożne kamienie.

2 lutego 2010

Introdukcja


To, że jednostki wybitne często doświadczają melancholii znajduje naturalne odzwierciedlenie w sztuce. Artystów ciekawi ten stan ducha i dlatego, że odnajdują go w sobie i dlatego, że ludzie budzący ich zainteresowanie też nierzadko doświadczają owej przypadłości. Czy może raczej – patrząc z arystotelejskiej perspektywy – posiadają przymioty ducha, które poprzez melancholię się uzewnętrzniają.



W polskim malarstwie wielki renesans melancholii przyszedł wraz z fin de siecle'm i sztuką młodopolską. Zdaniem części badaczy modę na zapatrzone poza obraz i poza jaźń postacie zapoczątkował nie kto inny jak Jacek Malczewski swą „Introdukcją” z roku 1890.

1 lutego 2010

Kiedy powrócisz 17

Gdy na początku ogólniaka przyszło do wyboru klasowego samorządu mnie i Siwego interesowała tylko jedna funkcja – skarbnika. Nasz „czarny koń“ wygrał w cuglach, gdyż nikt inny nie chciał babrać się w mamonie. A dla Krzysia to chleb powszedni. Dygnął, przytaknął, funkcję przyjął i coraz częściej prosił tatę, by ratował jego dobre imię. Trzeba mu oddać – robił to z sobie tylko właściwym wdziękiem.



- Już nie pamiętacie. Zbiórka na bilety do teatru – uśmiechnął się szczerząc zęby.
- To po szkole lecimy do Drewniaków. Krzyś coś skręci i obgadamy sprawę Rolfa kameralnie, zanim zleci się bydło... - zaproponował Siwy.
- Panowie, po szkole nie mogę... – zastanawiam się co tu wymyślić, by się od tego wykręcić – ...muszę przynajmniej do 17 być w domu. Potem jestem do dyspozycji!
- Coś ty, chory? Po cholerę będziesz siedział w domu? - spojrzeli na mnie zdumieni.
- Nie mogę, to nie mogę. Nie dzisiaj - stanowczo obstawałem przy swoim.
- To dla odmiany ja o 17 nie mogę, bo starzy jadą na jakieś przedstawienie i mam pilnować Hanki – Siwy rozłożył bezsilnie ręce.
Myślał, myślał, aż wreszcie swoje myśli zaczął werbalizować, co rusz podnosząc poziom emocji przerwą na aplauz widowni:
- Ale poczekajcie. Staruszkowie wyjeżdżają około 17.00... Ojciec mówił, że mają odwiedzić znajomych. Nie bierze samochodu... - Siwy podniósł brwi akcentując doniosłość tego faktu. - Znaczy będzie u tych znajomych popijawa... Jak będzie popijawa, to z pewnością nie wrócą dzisiaj... Jutro wrócą nie wcześniej jak o 10-11, znam starego, nie da się rano w sobotę zerwać z łóżka. Jeszcze po imprezie?!? A Hanka o 8 po dobranocce ma spać... Jaki z tego wniosek?
- Pijemy u ciebie! - promienieje Krzyś.
- No to panowie, mamy kasę, mamy chatę, i tylko Krzemek jak zwykle grymasi... U mnie o dwudziestej pojawiacie się z towarem, tylko cicho i dyskretnie.
- Ale jak pójdę do domu, nie dam rady wyrwać się po siódmej! - no tym razem to Krzysiek przesadził.
- Spoczko Krzyniu, czemu nie? - postanowiłem przywołać go do porządku. - Pamiętaj, że mnie w tym tygodniu nie było w szkole. Przyjdziesz donieść mi zeszyty do przepisania.
- O siódmej? – jego chłodna logika czasem działa nam na nerwy.
- To umówmy się o piątej pod sklepem - zaproponowałem.
- Gdzie? - spytał.
- Na Piaskach. Tam największy wybór o tej porze.
- Ale to daleko - skrzywił się zniesmaczniony moim pomysłem.
- Nie bądź maruda - odparłem. - Za to towar jest zawsze, a na Pruszkowie o tej porze w piątek same sikacze.
- No dobra... A tak w ogóle co kupujemy? Wódeczka czy winko? – Krzyś odzyskiwał wigor.
- Proponuję winka, albo jakiś koktajl - rozmarzył się Siwy.
- Czyli, my dwaj o 17 na Piaskach... - zwróciłem się do Krzysztofa.
- Może po drodze wpadnę po Ciebie? - wtrącił z miejsca.
- Ale mnie może nie być.
- A, gdzie będziesz? .
- Tego jeszcze nie wiem.
- O matko! Jacy tajemniczy goście - Siwy szybko irytuje się na trzeźwo. – To spotkajcie się pod sklepem. A o 20 macie być u mnie. Tylko nie wypijcie wszystkiego!
- Ok. Jesteśmy umówieni - Krzyś wreszcie odzyskał wewnętrzny spokój. Lubi jak świat jest harmonijnie ułożony.
Ufff... Po szkole mam czas na spacer z psem. I o to chodziło.