27 lutego 2010

Poeci niedoboru


Widzicie pogodę za oknem? Myślicie – wiosna. A wiecie, że wiosna to czas umierania? Spójrzcie w statystyki. Wprawdzie miesiącem – koszmarem jest kwiecień... Jednak w tym roku post nam wypada w marcu, dlatego dokonamy małego przesunięcia i pozwolimy sobie na chwilę zatrzymać się nad śmiercią właśnie teraz.

Nikt z nas nic nie wie o śmierci. Gdy się dowiemy, nie będziemy mogli już nikomu tej wiedzy przekazać. Nasze obcowanie z nią kończy się tym, jak ją witamy, a nie poznaniem jej. Powitanie zaś, to spektakl, który mniej lub bardziej świadomie odgrywamy przed tymi co zostają. Albo – unieśmiertelniamy się tym, odradzamy i dodajemy im siły, albo... Zasłona milczenia.
Drugi wymiar śmierci to strata. Każda boli, nie każda tak samo. Najokrutniejsze bywają śmierci kochanków i śmierci dzieci. Jeśli rodzice mają z tymi dziećmi więź szczególną – wówczas taka śmierć przekształca rodzica w zupełnie innego człowieka. Przy osobach ukochanych związku równego – ona i on – też ten proces zachodzi, choć jego konsekwencje dla świadomości wydają mi się odmienne. Tu poszukujemy wciąż osoby utraconej. Tam – wiemy, że nic już odnaleźć nie zdołamy. Zatem stan beznadziejny.

Psychoterapeuci środowiskowi, psycholodzy opisują, znajdują ścieżki wyjścia.
Są jednak stany, których żaden magik zgłębić nie zdoła. Tak, jak nie wytłumaczy mi żaden psycholog przyczyn dla których dany obraz, nigdy nie widziany i nie wyobrażony, wywołuje we mnie bardzo silne doznania z reakcją fizjologiczną włącznie, tak samo nie zdoła zrozumieć i wytłumaczyć tych braków. A tym bardziej im zaradzić.

***

Jeśli gdzieś szukałbym zrozumienia to w dziełach literackich. A konkretniej poezji poprzez jej balansowanie między pojęciem a doznaniem. Wszak w takich chwilach galopady myśli przeplatają się ze stanem głuchej studni, z której nic nie słychać i w której wszelkie sygnały z zewnątrz – zanikają. Tylko poezja takie stany wytarza i tylko ją można w takich stanach czytać, bez utraty kontaktu z dziełem literackim.

W naszej poezji mieliśmy wyjątkowe szczęście. Dwu ludzi o genialnej wrażliwości i takim talencie doświadczyło miażdżącego męską psychikę ciosu, jakim jest utrata ukochanej córki. Jak z fermentującego owocu powstaje wino, tak z ich sfermentowanych dusz wypływały utwory...

Obudziłem dobrego pisarza,
byłem trochę zawiany;
to się zdarza,
jestem z tego przesadnie znany.

Obudziłem go w dobrym celu
i wiersz położyłem obok,
powiedziałem mu: „Przyjacielu,
patrz: obłok,

przyjrzyj się, to moja córka,
widzisz, fruwa,
spójrz – takie same piórka...”
i łeb mi się mgłą zasnuwa...

A ja z tej mgły chcę uciec
w jasność,
powrócić do jasności, powrócić,
zasnąć.

Jasność, Władysław Broniewski, z tomu: Anka, 1956


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz