Równie wysokie notowania ma nauczycielka od rosyjskiego, której gośćmi jesteśmy na następnej godzinie. Niewysoka, nierzucająca się w oczy, nieszczególnie gadatliwa stara panna, ze zrozumieniem podchodząca do naszej wrodzonej awersji, jaką żywimy do języka Lenina. Gdy obejmowała klasę po kilkumiesięcznej przerwie w nauczaniu, spowodowanej chorobą poprzedniej rusycystki, zbudowawszy tonem swego głosu dramatyczną atmosferę przestrzegała:
- Chłopcy! Jak się nie będziecie uczyć, to postawię wam trójkę na koniec semestru...
- Bajka. Już może pani stawiać – zakrzyknął głęboko poruszony tą informajcą Siwy wywołując powszechną wesołość.
Ostatnia lekcja to wspomniana matma. Oddajmy Asi i Kasi cześć: z tej lekcji lepiej uciec niż przyjść na nią nieprzygotowanym. Niestety, taka ucieczka nie zostanie nam zapomniana. Pamięć bowiem to jedna z mocniejszych stron pani Lewińskiej.
Obok wykładów z algebry i geometrii Jolanta Lewińska to przede wszystkim lekcje dobrego wychowania.
- Mówi się słucham, a nie „co?“.
- Czy panie równie dużo czasu poświęcają matematyce co makijażowi?
- Może ci, Andrzejku, pożyczyć na fryzjera? Długie włosy z reguły noszą dziewczęta.
- Nawet jeśli się na mnie gniewacie, to wypada widząc nauczyciela powiedzieć mu „dzień doby“, zamiast chować się po krzakach. Nauczyciele nie gryzą, a kultura nie boli.
- Gdy rozmawiasz z kobietą, nie trzymaj rąk w kieszeni.
- Sławku! Człowiek uśmiecha się dyskretnie, zamiast porykiwać niczym źrebię.
- Czy ja wam nie przeszkadzam?
Po matematyce szkolny poniedziałek dobiega końca. Ferajna rozłazi się do domów a ja nie wiele myśląc zgarniam psa i ruszam w kierunku Utraty. Jednej z najsłynniejszych polskich rzek, z czego nie do końca zdają sobie sprawę sami Polacy.
Serio, serio. Są co najmniej dwa powody tej światowej sławy: pierwszym jest Fryderyk Chopin, drugim niewyobrażalny smród.
Frycek, bo się tu w okolicy urodził. A smród, bo choć w końcu XX wieku kanalizacja średniej wielkości miasta nie jest jakimś szczególnym sukcesem, to dla naszych włodarzy jest to przeszkoda nie do pokonania. Zresztą. Wszędzie w świecie ścieki wędrują do oczyszczalni, a dopiero po oczyszczeniu do rzek. U nas wymyślono inny patent. Najpierw wpuszcza się nieoczyszczone gówna do rzeki, oczywiście przed miastem – jakże by inaczej. A oczyszczalnię może ktoś kiedyś pobuduje – zgodnie z planami – za miastem. Dzięki temu nawet jeśli oczyszczalnia kiedykolwiek powstanie, to i tak miasto żyć musi po wsze czasy w cieniu płynącego szamba.
Podobny patent wdrożyli też rajcy innych gmin leżących nad Utratą. W konsekwencji do Żelazowej Woli, gdzie znajduje się dworek, w którym przyszedł na świat dzielny Fyrcek, dopływa już nie rzeka, lecz niewyobrażalny fajans. Gdy w sezonie turystycznym zjeżdżają tam z całego świata zastępy melomanów, w ich pamięci pozostaje przed wszystkim ów horrendalny smród. Skoro tak wygląda polska kultura wysoka, to czymże jest tu folklor – zastanawiają się zapewne cudzoziemscy przybysze. Na szczęście ludzie u nas do smrodu podchodzą z przymrużeniem oka. W końcu, kto komu każe łazić latem nad Utratą?
A ja - proszę. Nie tylko łażę, ale od dni kilku nie znam cudowniejszego miejsca w moim mieście niż przylegająca do smródki szutrówka. Gdy pies wyszukuje w nadrzecznych krzakach jakiegoś syfu do zjedzenia, ja wypatruję pewnej dziewczyny.
Kwiaty polskie
5 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz