10 lutego 2010

Kiedy powrócisz 21


Toteż po napisaniu, usatysfakcjonowany tak treścią jak imponującymi rozmiarami mego dzieła, gotów byłem stawić czoła gogowi. Instynkt mnie nie zmylił. Po lekcji polskiego zebrano zeszyty dla sprawdzenia pracy domowej. Tym razem byłem przygotowany. I co więcej patrząc na wypracowania szkolnych kolegów – pewny swego.
Dnia następnego czekałem na formalność. Na potwierdzenie mojej pracy adekwatną oceną. 3+, może 4... 5 na pewno mi nie da, bo jestem „leniem i nieukiem“, ale jakoś to będzie.
Wyczytywanie zaczyna się od najlepszych. Jedna piątka, trzy czwórki z plusem. Gdy mijamy tróje jestem mocno zaniepokojony. Co takiego mogło się stać? Zrobiłem dużo błędów? Niemożliwe, prosiłem mamę, by sprawdziła.
Tyle pracy na darmo...?! Na pewno nie. Może mój zeszyt gdzieś się zawieruszył. Tak na pewno musiało tak być – myślałem, gdy po swoje zeszyty dreptali klasowi pałkowicze.
Koniec wyczytywania. Cisza. Nikt w klasie oprócz mnie i jej nie wie dla kogo ta cisza. W końcu jednak wszyscy orientują się, że coś ekstra miało miejsce i nie kto inny jak ja, jestem sprawcą tej hecy. Cała klasa chichocze patrząc z uwagą to na mnie, to na nią.



Zbaraniałem. Za cholerę nie wiem co mówią jej oczy, poza tym, że tyle w nich złości. Ale za co?
- Kto ci to pisał?! - rzuca w końcu prosto w twarz.
- Jak to kto? - spojrzałem po reszcie dzieciaków. - Ja, proszę pani...
- Nie kłam! Nie dość, że do szkoły nie chodzisz, to jeszcze nie masz wstydu dawać starszym prac domowych do pisania. Przyznaj się, kto ci to pisał?!
- Ja! - Boże co się dzieje? Co ona bredzi!?! Nawet oni widzą, że nie kłamię. Chichoty ucichły. Na ich twarzach widać współczucie. – Proszę pani, ja naprawdę to sam pisałem. Czytałem wcześniej książki...
- Milcz! W różne bajki mogę uwierzyć, lecz za długo uczę, by się dać na to nabrać. Takich wypracowań nie pisują nawet w szkole średniej. Wystarczy porównać wcześniejsze prace w zeszycie... - przecież jej nie powiem, że poprzednio przepisywałem od innych - ...by wiedzieć, że nie masz z tym nic wspólnego. Nikt w tej szkole nie ma. A co dopiero ty! – cedzi pogardliwie wskazując mnie paluchem.
- Siadaj. Dwa z polskiego, dwa z wychowania i porozmawiamy w poniedziałek z wychowawczynią.
I usiadłem z zębami zaciśniętymi z wściekłości.
Ależ ze mnie kretyn! Zamiast iść na podwórko pograć w gałę. Zamiast wyskoczyć do kumpli napalić się fajek – dałem tej wiedźmie pretekst do poniżania. A wystarczyło nic nie napisać i dostać standardową bombę. Też mi się zachciało wykazywać. Nigdy więcej nie będę już takim durniem – przyrzekłem sobie rozwścieczony całym zajściem.

Na szczęście w siódmej klasie zmienili nam polonistkę. Nowa już pierwszą, napisaną na odwal się, pracę domową oceniła na 4. To mnie zastanowiło i spróbowałem. W parę tygodni stałem się klasowym prymusem z polskiego, co dla wszystkich łącznie ze mną było sporym zaskoczeniem.
Na szczęście klasa jako taka należała do najgorszych, więc bycie prymusem w tym towarzystwie nie oznaczało bynajmniej oceny bardzo dobrej, która niewątpliwie hańbiłaby świadectwo chłopaka z dzielnicy jeszcze bardziej niż pała i repeta. Silne 4, świadectwo wyglądało lepiej, a człowiek przynajmniej szacunku wśród kumpli nie stracił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz