4 stycznia 2010

Kiedy powrócisz 9




Następnego dnia postanawiam pójść do szkoły. Nie ze względu na pouczenia Zuzy, lecz by omówić sprawę Rolfa z kumplami. A poza tym powiało z północy i zrobiło się pieruńsko zimno. Takie dni lepiej przeczekać w budzie.

Staruszka codziennie usiłuje obudzić mnie przed wyjściem do pracy kilka minut przed 7.00. Czasem próba kończy się powodzeniem, choć to incydentalne wypadki.
Drugą instancją są siostry, które około 7.30 podnoszą alarm:
- Andrzej, Tomek, Marcin.... wstawajcie! Już wpół do ósmej. Znowu zaśpicie do szkoły. My was więcej nie budzimy, musimy wychodzić. Tom, ubieraj się szybciej, bo cię rozszarpię! No czego tak skaczesz....
- Gdzie są moje skarpetki? On mi zabrał... - podnosi larum najmłodszy z chłopaków.
- Marcin, wstajesz, czy nie?! - zawiaduje ferajną najstarsza w tym towarzystwie Alicja. - Oddaj mu skarpetki.
- Jakie skarpetki? - w takich sytuacjach nie wiadomo czy Marcin struga głupa, czy może po prostu jeszcze się nie obudził.
- Te, kolego! - rozeźlona Alicja wydziera spod głowy chłopaka pomięte skarpety. – Spod poduszki.
- Oddawaj, to moje. On swoje podziurawił... - Marcin próbuje się bronić.
- Zostaw mu te skarpetki, bo ci zaraz... - ale przewaga wiekowa Alicji kładzie kres staraniom.
I tak rozpoczynała się II bitwa poranna - pierwsza, cichsza ma miejsce około 6.30 po obudzeniu znacznie bardziej podatnych na wczesne wstawanie sióstr.
Trwająca za ścianą kanonada skuteczniej wyrywa mnie z sennych marzeń niż matczyne napomnienie. Gdy huk dział nie pozwala na jego ignorowanie, krew w żyłach jest wreszcie zdolna przemieścić ciało z pozycji horyzontalnej ku wertykalnej.
- Czy wy się w końcu zamkniecie?! - idzie w eter rozjemcze wezwanie. Kieruję się nieco chybotliwym, zaspanym krokiem z mojego pokoju przez długi hol ku zgromadzonej na jego końcu ciżbie nieletnich niewiast pokrzykujących nad głową beczącego jak zawsze Tomasza i wałkoniącego się wciąż w pościeli Marcina. Dwie najmłodsze łanie – Kaśka i Hanka – pierzchają na klatkę schodową chwytając pośpiesznie szkolne torby. Najstarsza w tym gronie jest już dostatecznie duża, by pyskować bratu.
- Proszę, proszę, pan hrabia raczył się obudzić. To i dobrze, bo już czas do szkoły. A ty się nie maż, tylko ubieraj! - dorzuca po żołniersku do najmłodszego. - Nic mnie już nie obchodzicie, nie zamierzam znowu się przez was spóźnić. Tomek, zakładaj te gacie!
Opanowawszy wstępną fazę konfliktu zawracam ku pokojowi i albo zaczynam irytujący rytuał odnajdywania rozrzuconych chaotycznie poprzedniego wieczoru części garderoby, albo przypomniawszy sobie końcówkę urokliwego snu zasypiam na nowo nakrywając głowę poduszką, byle tylko nie słyszeć donośnego głosu Alicji.
- Wychodzimy!. Panie hrabio, na Pana też już czas! - rzuca przeciągle w stronę mojego pokoju. - A śpij w cholerę... Zobaczysz, powiem matce! Idziemy! - kończy swą przemowę z impetem trzaskając drzwiami.
Po wyjściu rodzeństwa mój organizm przechodzi w tryb pół-czuwania. Nadal śnię a jednocześnie co 4-5 minut podrywam nerwowo głowę patrząc na zegarek. 7.40. 7.46. 7.50. E... jeszcze 5 minutek. Ubieram się około 3, do szkoły jakieś 1,5 minuty. Klasę i tak spod drzwi wpuszczają do sali jakieś trzy po ósmej, to mam jeszcze....
- Brat! Wstawaj! Ale przypał! Zaspaliśmy!. Cholera! Co ja teraz zrobię?! Lecę! O Jezu, spóźnię się na matmę... - Marcin całkowicie traci panowanie nad sytuacją. W sumie do podstawówki ma spory kawał.
A ja? 8.40! O rzesz ty... No to dałem ciała. I co teraz? Iść do szkoły czy już sobie dzisiaj odpuścić? - myślę rozpraszając początkową panikę pozytywnym nastawieniem do życia.
Bardziej gnoją za spóźnienia, ale łatwiej je usprawiedliwić. Czasem w ogóle można olać usprawiedliwianie spóźnień, może dlatego tak za nie gnoją? Dobra, zobaczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz