7 stycznia 2010

Kiedy powrócisz 10


Odnalezienie ciuchów zajęło mi jakieś 10 minut. Książki spakowałem na czuja. Teraz historia, a potem ewentualnie na przerwie podskoczę po to, co trzeba. Lecieć chodnikiem naokoło kwartału budynków, do którego przylega moja buda, czy przez płot, którędy mam do niej nie więcej jak 100 metrów? Przez płot, byle nikt nie widział. Szybki przeskok i już przemierzam wybetonowane podwórze L.O. im. Tomasza Zana.
Kurde – woźna!
- Ciociu, przepraszam, zaspałem, nie chcę się znowu spóźnić.
- Przecież już się spóźniłeś! - z błyskiem w oku przygląda się mi energiczna staruszka.
- Ale na kolejną lekcję - błagam wzrokiem o litość.
- Z wami tak zawsze. Przestaniesz skakać przez ten płot! Dyrektor cię widzi, a potem my mamy ochrzan. Że się was nie pilnuje. Chcesz iść do niego?
- Nie, błagam. Ciociu, lekcja mi się zaczyna...
- Jaki pilny... A tarcza gdzie?
- O kurde!? - fakt, całkiem o niej zapomniałem w tym pośpiechu.
- I ty chcesz do szkoły?
Mina „skarcony szczeniak” to ostania deska ratunku. Kulę się byle choć troszkę wydać się mniejszym niskiej, zasuszonej kobiecie.
- Jeszcze raz... – pogroziła palcem. – A teraz do szkoły!
- Dziękuję. Bardzo dziękuję. Ja już nigdy, obiecuję... – sam w to nie wierząc.
Wpadam mocno zestresowany do wyludnionej klatki schodowej. Ostrożnie, by nie spotkać gogów rozłażących się po całym budynku z pokoju nauczycielskiego. Przez salę pompejańską, teraz szybciutko piętro wyżej. Jest! Sala od historii i polskiego. Kurcze blade, klasa w środku! No dobra, wchodzimy.
- O witamy pana! Że też wy nigdy nie możecie się na napalić po lekcjach - zza biurka spogląda na mnie przyjacielska twarz Ormianina, który z początkiem tego roku dostąpił zaszczytu nauczania nas historii.
- Ja nie paliłem, panie psorze.
- Nie? - pyta spoglądając w dziennik – A rzeczywiście, Pan dopiero wstał! Jak nam miło, specjalnie na naszą lekcję?
- Bo ja bardzo lubię historię, panie psorze.
- A proszę, proszę. Zaraz sprawdzimy jak bardzo.
W tym momencie przez klasę przetacza się pogodny brech. Jak zawsze najgłośniej ryczą moi nieocenieni przyjaciele: Krzyś i Sławek.
- I co się śmiejesz durniu...? - cedzę do Sławka, który siedzi razem ze mną. - Co ostatnio było?
- Mnie pytasz? Iwona, było coś? - zwraca się do koleżanki z ławki przed nami, szkolnej prymuski, która przez 2 lata z rzędu nie opuściła ani jednej godziny lekcyjnej – horror!



Czwartek to dobry dzień na chodzenie do szkoły. Wprawdzie nie tak dobry jak piątek, ale zawsze. W szkolne mury wkrada się weekendowe rozprzężenie. Tak w zasadzie to w poniedziałek i wtorek człowiek żyje hecami z soboty i niedzieli. A w czwartek i piątek planuje już następne hece. Najgorsza jest środa, kiedy to pytają, sprawdzają, a wokół beznadzieja. Nic dziwnego, że w środy mam zawsze problem z pocelowaniem w szkolne mury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz