14 stycznia 2010

Kiedy powrócisz 12




- Nieźle ci poszło – zaczepiłem posapującego jeszcze Mamuta, który smaruje cholewki do Alicji kończącej dopiero siódmą klasę – a to wszak czystej wody pedofilia. Odkąd przyuważyłem jak zaleca się popołudniami do mojej najstarszej mam nieodpartą ochotę ostrzec go przez zbytnią śmiałością wobec dziewczyn z naszej rodziny. Niby nic strasznego chłopaczyna nie robi a i Alka w mięśniakach nie gustuje, tym niemniej warto uzmysłowić gościowi, że błądzi.
- Spoko. Jest wolny jak żółw - Mamut wyraźnie rozkoszował się samym sobą. - Już wcześniej widziałem. Dostał w trąbę, jak trza!
- Z ciebie za to dryblas, więc też zbyt szybki nie jesteś - postanowiłem go sprowokować.
- A chcesz się przekonać? - z miejsca zareagował. Lubię takich gości. Przycisk i od razu działa. Zaraz jednak w padł w ton z lekka niepokojący: - Na następnej! A teraz odsapnę.
- Boisz się? Nie masz kondycji? - nie daję za wygraną. - Mamut, nie bądź dzieckiem. Przecież to tylko 3 minutki. Możemy dokończyć 3 rundy na następnej. Co ty na to?
- Ok. Zaczynamy teraz, a na następnej... - skrzywił się z pasją wpychając mnie do boksu.
I już huk, wrzask, tumult – ulubieniec tłumu powraca na ring.
Gdy zawiązywano mi rękawice a sędziowie-okularnicy wyganiali z ringu ostatnich wariatów, którzy wbiegali tu między pojedynkami, przez ramię usłyszałem dodający mi wiary w siebie głos przyjaciela:
- Czyś ty zgłupiał?!
No to stoję w blaszanym pudle 3 na 4 metry ze stalowymi wieszakami przy dłuższych ścianach. Wieszaki wyglądają niczym haki w rzeźni i szczerzą ku nam swoje stalowe zębiska dokładnie na wysokości głowy. Przede mną mierzący prawie 190 brytan, który na co dzień walczyć nie musi, gdyż samym wyglądem wygrywa uliczne potyczki. A nad głową ryczący tłum, który domaga się mojej krwi.
Zaczynamy. Mamut wiedział co robi przynosząc rękawice. Sylwetka bokserska jak z podręcznika. Wysoka garda, drobniutkie kroczki, ramiona w poruszeniu, głowa trudna do zlokalizowania. Naciera.
I co ja mogę zrobić w takiej sytuacji? Wujo Staszek, który w połowie podstawówki przyniósł mi do domu parę hantli oraz dwa komplety rękawic, takich oto udzielał mi lekcji: Jak będziesz miał przed sobą dryblasa, to chroń głowę i wal w bebechy. Wal w bebechy i pilnuj gardy. Tak długo, aż tamten opuści łapy. Wtedy... – patrz gówniarz uważnie! - ...wtedy prawa z wykroku i wychodzisz na jego kałdun. Odruchowo spuści łapska do jaj. A ty go – lewa przód i w mordę! Łapiesz mańkut!?
No to ruszyłem. Nad głową tłum naśmiewający się z mojej żałosnej taktyki – wszak ani razu trafić Mamuta w głowę nie mogę, tylko kulę się co i raz gdzieś przy podłodze. Mamut z początku rozbawiony. Jego łapska niemal świszczące nad Krzemcia łepetyną.
Na szczęście w rękawicach jego ciosy nie są szczególnie dotkliwe. Za gardą nie czuć ich wcale, a i przy odkrytej głowie daje się wytrzymać. Liczę spokojnie udane podejścia na „jego bebechy“. Jedno, dwa, trzy, pięć... Mamut opuszcza nieco gardę. Gdy dochodzę do ósmego ataku, tłum zaczyna wyć...
- 30 sekund do końca rundy!
Teraz, albo nigdy. Garda jeszcze całkiem wysoko, ale atakuję na korpus. Trick ciałem w dół, Mamut za mną. Wysuwam lewe ramię, Mamut łapska spuszcza niemal do podłogi. Błyskawicznie krok lewa przód i podrywam się w górę. Jest! Zapocona morda Mamuta jak na talerzu. Prawy na odprowadzenie rączek i ukochany lewy sierpowy prosto w szczękę w chwili, gdy moja głowa jest niemal obok głowy zdezorientowanego rywala. Mamut niczym podcięte drzewo wali się między skłębionych okularników. W jego oczach zaskoczenie. Tłum zamiera. Sędziujący chudzielec wrzeszczy...
- Koniec przerwy, koniec pojedynku! Panowie do klas!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz