Przed ciszą wielkotygodniową pozwolę sobie jeszcze na przypomnienie nielicznym a przybliżenie większości z Was spektakularnego przykładu kogoś, kto przeinterpretowywał dzieła sztuki nie ze złej woli, ale uległszy właśnie tej magii miłośnika łamigłówek. Chodzi o człowieka określanego mianem ojca ikonografii, postać dla historyków sztuki w Europie pomnikową, tak jak dla polskich adeptów tego fachu pomnikiem jest Jan Białostocki.
Śmierć skąpca, Hieronim Bosh, ok. 1490Erwin Panofsky swoim autorytetem przygniótł do ziemi pokolenia późniejszych historyków sztuki, na dość długo. Dopiero od niedawna „dekryptolodzy” ikonografii pozwalają sobie podważać utrwalone przez niego sposoby interpretacji. W czasach moich studiów, choć nie było to znowu tak dawno, nikt na takie przejawy niesubordynacji sobie nie pozwalał. Toteż często słuchając wykładów, czy uczestnicząc w ćwiczeniach, miałem nieodparte wrażenie, że ktoś tu nas robi w balona. Bo jakoś nie potrafiłem zaakceptować, że w z pozoru zwykłym obrazie interpretator doszukiwał się znaczeń tak wysmakowanych, że doprawdy... A kontekst? Kto tworzył, kto zamawiał, kto patrzył? Miejsce i czas, dostęp do źródeł? Toż to nie możliwe, więc dlaczego oni...!!!
Winnym zamieszania był właśnie Panofsky a raczej jego piękny umysł, który inne – ciut słabsze głowy - wręcz wgniótł do ziemi na długie dziesięciolecia. Nota bene, sam Ojciec-prowokator doceniał intuicję „genialnego laika” – który będąc wolnym od uniwersyteckiej sztampy szybciej dostrzeże, to co oczywiste, niż skostniali akademicy. Ba – żebyśmy to wiedzieli, jak znaleźć równowagę między erudycją a intuicją, by nie popaść w zapatrzone w siebie dyletanctwo... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz