5 marca 2010

Kiedy powrócisz 29


Około siedemnastej pies podnosi larum budząc mnie z popołudniowej drzemki. Siwy dziękuje siostrom za bezpieczne przeprowadzenie go przez przedpokój i wchodzi podrygując.
- Byliśmy umówieni... - patrzy niepewnie zdziwiony moim zaspanym wyglądem.
- No i dobrze. Czy ja coś mówię? Tylko ziewam.
- To idziemy? - wciąż nie może uwierzyć.
- Dlaczego nie. Usiądź na chwilę, zbiorę się do kupy i lecimy. Kris będzie?
- Byłem u niego, ale matka kazała mu gdzieś tam pójść. Zostawiłem wiadomość, że jesteśmy na Parkowej.
- To pewnie przyjdzie. Już on coś wymyśli.



Po chwili wytaczamy się z kamienicy i z wolna człapiemy w stronę domu Drewniaków. Nagle z drugiej strony jezdni jakiś wyrostek drze ryja niczym kibol Legii na widok widzewiaka.
- Eeee, fiuty, gdzieście się tak wystroili!!!
- Co za palant! No to mu nakopiemy... - Siwy pręży muskuły i obiera kurs na drugą stronę Kościuszki.
- Stój. Chodź tu i nie zwracaj uwagi na tego mośka - przytrzymuję go za rękaw.
- Przecież damy mu radę? - patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Jemu tak – zaśmiałem się ironicznie. – Gorylom jego ojca, raczej nie. Dlatego taki mocny w gębie. Nie zwracaj uwagi. Sraj na to. Powietrze.
- O co biega?
- Syn Barabasza.
- Rzesz kurwasz – wyraźnie zmieszała to ta informacja.
Tymczasem Arnold dalej wrzeszczy za nami usiłując sprowokować reakcję. Przechodnie patrzą na niego zdziwieni.
- Cieniutki jak barszczyk - tłumaczę spokojnie Siwemu, który, jako mieszkaniec nowo-wzniesionego blokowiska na zachodnim skraju miasta dla przyjezdnych z centralnej Polski, nie ma zielonego pojęcia o lokalnych układach. - Ale jak mu dołożysz, tak w biały dzień, w środku miasta. Byłaby kompletna kaszana. Goryle starego tak cię doprawią... O kurwa, nikt nie pozna. Jeśli przeżyjesz. Dobra rada, Siwy. Daj sobie spokój. Bez koleżków jest niegroźny. Tyle, że hałaśliwy, jak wszystkie zasrańce.
- A jak on nastukał Rolfa? - Siwy nie mógł sobie darować, że gościowi odpuścimy.
Nie wyrobiłem parskając śmiechem.
- Siwy, kolego. Co ty pieprzysz. On?! Nawet tobie by nie dał rady.
Trochę go tym sposobem wkurzyłem, więc wydał z siebie ze dwa nerwowe podrygi i chrapliwy wrzask:
- A chcesz się spróbować?! No?!
Wzruszyłem tylko ramionami kręcąc z niedowierzaniem głową.
Siwy potrzebował chwilę, by ochłonąć, wreszcie burknął patrząc z znikającym w bramie Arnoldem.
- Co za gnida?
- Kawał złamasa. I mieszka pod nosem.
- Spięcia?
- Bywa. Nie szukam, ale nie raz samo mnie znajdzie.

Barabasz, to ojciec-założyciel tutejszej mafii. Człowiek, który do spółki z ubecją, skierował garstkę zapyziałych cinkciarzy na tory prowadzące do szybkiej sławy i jeszcze szybszej śmierci. To dzięki niemu, gdy wkoło panowała wciąż siermiężna równość, na ulicach miasta pojawiły się najbardziej wypasione auta, jakie można było sobie wówczas wymarzyć. Jako dzieciaki śliniliśmy się patrząc na snujące się opustoszałymi ulicami, to znowu śmigające bez ograniczeń Beemki, Merce, Audi. Samochody mafii. Tylko u nas pod dom mamuśki w dzielnicy slumsów zajeżdżają czasem takie bryki, na które stać nie każdą gwiazdę z Hollywood. To właśnie ten nasz koloryt wielkiego świata na dzielnicy. Egzekucje w Kampinosie. Przeciąganie frajerów na luźnym holu. Dziwki wylatujące z okien na piętrze. Pisk opon w nocy po głuchym strzale. Płochliwe spojrzenia oczu ukrytych za firanami. A jako wisienka w torcie: nawalony Arnold drący mordę pod moim oknem, że on to tu wszystkich zajebie.
No cóż. Gwiazda Barabasza powoli zachodzi. Choć to on ma najlepsze układy z pałami, coraz śmielej brykają mu chłopcy z Kopernika. Ich kuźnią jest szkoła sportowa w środku osiedla. Tu zaczynają w klaustrofobicznych mieszkankach, by z czasem kupić sobie, a częściej swoim kochanicom, wypasione wille w Komorowie. I mówiąc szczerze nie mogę się już doczekać, kiedy i Barabasz ze swoim synalkiem wreszcie pójdą precz z mego rewiru. Jakoś, kurwa, nie umiem się z chłopaczyną dogadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz