6 marca 2010

Utrata ideału


Ludzie są ciekawymi istotami, a jednak... Dzisiaj, gdy wypada piać zachwyty nad byle lichotą, tym silniej zaczynamy sobie uzmysławiać, że pięknych bywa niewielu. Znaleźć człowieka, którego można kochać bezgranicznie, wiedząc iż nigdy przeciwko nam nie wystąpi a do tego wcieli w życie te doskonałości, którym my sami sprostać nie byliśmy w stanie...
Taką zdolność posiadają tylko utalentowane córki wobec swoich ojców. Nie jestem przekonany, czy ten związek wzrastający w głąb życia jest dla ich dwojga dobry. Najciekawsze kobiety mają przeważnie silny, lecz nie poddańczy, bliski, lecz nie przekraczający granic intymności kontakt ze swoimi, dojrzałymi matkami (mówię o dojrzałości psychicznej). Córeczki tatusiów bywają nadto kapryśne.
Ale od strony jego – jest to bez wątpienia ideał. Kobieta idealna: kochać, fizycznie nie pożądając. A w warstwie psychiki otrzymując wszystko, co można – i to z kilkoma nawiązkami.
I oto nagle ideał przepada. Najważniejszy kumpel ojca i największa jego miłość znika. Gorzej. Objawia mu się taką, jakiej nigdy jej zobaczyć się nie spodziewał.



Zgwałciłaś, niepobożna Śmierci, oczy moje,
Żem widział umierając miłe dziecię swoje!
Widziałem, kiedyś trzęsła owoc niedojrzały,
A rodzicom nieszczęsnym serca się krajały.
Nigdyć by ona była bez wielkiej żałości
Mojej umrzeć nie mogła, nigdy bez ciężkości
I serdecznego bolu, w którymkolwiek lecie
Mnie by smutnego była odbiegła na świecie;
Alem ja już z jej śmierci nigdy żałościwszy,
Nigdy smutniejszy nie mógł być ani teskliwszy.
A ona, by był Bóg chciał, dłuższym wiekiem swoim
Siła pociech przymnożyć mogła oczom moim.
A przynajmniej tymczasem mogłem być odprawić
Wiek swój i Persefonie ostatniej się stawić,
Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej żałości,
Której równia nie widzę w tej tu śmiertelności.
Nie dziwuję Niobe, że martwe ciała
Swoich najmilszych dziatek patrząc skamieniała.

Tren IV, Jan Kochanowski

***

Jeszcze jedna noc przepłakana,
jeszcze się myśli gonią,
to dla niej – moja ukochana –
to biegną me myśli po nią!

Jakże ci w tej jesionowej
drewnianej, zimnej odzieży?
A ona, bezdennie nowa,
uśmiecha się, leży.

A jak z bezdennej rozpaczy
dźwignąć się tyle,
żeby cię jeszcze zobaczyć
przez chwilę?

Widzę cię w sarkofagu
jak Firlejównę w Bejscach...
A pisać nie mam odwagi
ani dla siebie miejsca.

Moja Córka, Władysław Broniewski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz