23 marca 2010

Ojciec - prowokator


Przed ciszą wielkotygodniową pozwolę sobie jeszcze na przypomnienie nielicznym a przybliżenie większości z Was spektakularnego przykładu kogoś, kto przeinterpretowywał dzieła sztuki nie ze złej woli, ale uległszy właśnie tej magii miłośnika łamigłówek. Chodzi o człowieka określanego mianem ojca ikonografii, postać dla historyków sztuki w Europie pomnikową, tak jak dla polskich adeptów tego fachu pomnikiem jest Jan Białostocki.


Śmierć skąpca, Hieronim Bosh, ok. 1490

Erwin Panofsky swoim autorytetem przygniótł do ziemi pokolenia późniejszych historyków sztuki, na dość długo. Dopiero od niedawna „dekryptolodzy” ikonografii pozwalają sobie podważać utrwalone przez niego sposoby interpretacji. W czasach moich studiów, choć nie było to znowu tak dawno, nikt na takie przejawy niesubordynacji sobie nie pozwalał. Toteż często słuchając wykładów, czy uczestnicząc w ćwiczeniach, miałem nieodparte wrażenie, że ktoś tu nas robi w balona. Bo jakoś nie potrafiłem zaakceptować, że w z pozoru zwykłym obrazie interpretator doszukiwał się znaczeń tak wysmakowanych, że doprawdy... A kontekst? Kto tworzył, kto zamawiał, kto patrzył? Miejsce i czas, dostęp do źródeł? Toż to nie możliwe, więc dlaczego oni...!!!
Winnym zamieszania był właśnie Panofsky a raczej jego piękny umysł, który inne – ciut słabsze głowy - wręcz wgniótł do ziemi na długie dziesięciolecia. Nota bene, sam Ojciec-prowokator doceniał intuicję „genialnego laika” – który będąc wolnym od uniwersyteckiej sztampy szybciej dostrzeże, to co oczywiste, niż skostniali akademicy. Ba – żebyśmy to wiedzieli, jak znaleźć równowagę między erudycją a intuicją, by nie popaść w zapatrzone w siebie dyletanctwo... ;-)

21 marca 2010

Ostatni rozdział

Otworzyłem okno, a firanka
pofrunęła ku mnie,
jak Anka
w trumnie.

Biała firanka, błękitne zasłony,
zaszeleściło...
O' pokaż mi się od tamtej strony!
Jesteś? Jak miło!...

Jak miło... jak miło... jak strasznie,
moja miła...
Ja już chyba nie zasnę...
Firanka?... Czy tyś tu była?

Firanka, Władysław Broniewski



Orszulo moja wdzięczna, gdzieś mi się podziała?
W którą stronę, w którąś się krainę udała?
Czyś ty nad wszytki nieba wysoko wniesiona
I tam w liczbę aniołków małych policzona?
Czyliś do raju wzięta? Czyliś na szczęśliwe
Wyspy zaprowadzona? Czy cię przez teskliwe
Charona jeziora wiezie i napawa zdrojem
Niepomnym, że ty nie wiesz nic o płaczu mojem?
Czy, człowiek zrzuciwszy i myśli dziewicze,
Wzięłaś na się postawę i piórka słowicze?
Czyli się w czyścu czyścisz, jeśli z strony ciała
Jakakolwiek zmazeczka na tobie została?
Czymś po śmierci tam poszła, kędyś pierwej była,
Niżeś się na mą ciężką żałość urodziła?
Gdzieśkolwiek jest, jesliś jest, lituj mej żałości,
A nie możesz li w onej dawnej swej całości,
Pociesz mię, jako możesz, a staw' się przede mną
Lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną!

Tren X, Jan Kochanowski



Przyniosłem bratek z grobu Anki,
stoi przede mną,
i znowu będą chmurne poranki,
w południe ciemno.

Chciałem powiedzieć pani doktór,
że tak mi lepiej,
a ona mnie, żeby zamknąć okno,
będzie cieplej.

A czy tam ciepło w tej jesionowej
wąskie trumnie?
Chory. W lecznicy. I znów na nowo.
Chciałbym umrzeć.

Złamię termometr, wyleję leki,
przecz z medycyną, daleko.
Ale ten bratek, bliski i daleki,
spojrzę – i lekko.

Anka, pożyję, dopóki będę
ten bratek biały
oplatał w miłość, śmierć i legendę,
w tym jestem cały.

Bratek, Władysław Broniewski

18 marca 2010

Pułapki ikonologii


Nie chcę tu prowadzić regularnego wykładu z ikonografii. Chcę raczej pokazać, lub przypomnieć Wam, jakie bogactwo znaczeń ukrywa się za prostymi przedmiotami i którędy powinniśmy zmierzać by te symbole odszyfrować. Na pewno nie będzie to lektura Dona Browna. Trzeba natomiast zawsze ustalić źródła literackie i wzory graficzne obowiązujące w danej epoce. Pierwsze dostarczały znaczeń, drugi starały się standaryzować sposób w jaki te znaczenia przekazujemy. Jeśli dodamy do tego rzutki umysł danego twórcy, bawiący się symboliką, jak językiem, który poprzez odpowiednią żonglerkę znaczeniami starał się uzyskiwać nowe komunikaty – to dopiero mamy nad czym się głowić.


Ekshumacja św. Huberta, Rogier Van der Weyden, 1437-40


Wiele obrazów i rzeźb zaczyna dla nas nabierać całkiem nowego wyrazu po odczytaniu znaczeniowego kodu. Przygoda jest tak pasjonująca, że łatwo wpaść w pułapkę przeinterpretowania. Jeśli czynimy to na własny użytek – nic w tym złego. Tyle dzieł, ilu odbiorców.
Kiedy jednak próbujemy dokonać opisu naukowego – czyli co chciał powiedzieć artysta i co z jego komunikatu rozumieli jemu współcześni – taka przesada to tworzenie fikcji w miejsce historycznej rzeczywistości. Naukowcy często się mylą a nawet bywają kłamcami. Ich celem musi być jednak zawsze prawda. Jeśli się temu sprzeniewierzają, nie warto nawet zwracać na nich uwagi. Chyba, że sami jesteśmy badaczami, wówczas niezależnie od towarzyskich sympatii naszym obowiązkiem jest stanowczy sprzeciw. Niestety, na taką postawę stać nie wielu... długo by tłumaczyć - dlaczego.

17 marca 2010

Kiedy powrócisz 32




Tłumy klientów snujących się między pułkami. Kolejki do kas i do stoisk. Przedświąteczny ruch, kłótnie... I tu w to wszystko wbiega świnia, a w krok za nią czerwony ze złości prześladowca.
- Chodź tu, słyszysz – podejmuje ostatnią próbę pokojowego uładzenia sporu on. Bezskutecznie. Ona bowiem głucha na wszelkie apele, mija kasy i leci między regały.
- Pan natychmiast zabierze stąd to zwierzę! - krzyczy zdezorientowana sceną kasjerka.
- Pani kierownik, pani kierownik! Świnia biega po sklepie! - zawodzą wpadłszy w panikę ekspedientki.
- Ja cię zabiję!– sapie Mario usiłując doskoczywszy swej ofiary schwycić ją w pół niczym namiętny kochanek.
Świnia w pisk. Wyrywa się amantowi. Biegnie przerażona ku stoisku z jajkami, gdzie grupa rozbawionych klientów obserwuje z uwagą rozwój wypadków.
- Proszę ją natychmiast stąd wyprosić! Ona biegnie do jaj! – zszokowana kierowniczka wciąż nie może uwierzyć w rozgrywający się w jej sklepie dramat.
- Pan z nią porozmawia, to się uspokoi – rzuca beztrosko jakiś kolejkowy kawalarz, którego zapocony Mario obrzuca wzrokiem zabójcy.
Świnia zakręca ostro przed jajecznym regałem. Tylne łapy jej się podwijają, zad upada na glazurową posadzkę. Panowie parskają śmiechem. Panie przerażone usiłują pierzchnąć byle dalej od rozjuszonego zwierzęcia.
- Mariusz, nie łap jej. Zaganiamy... słyszysz! Zaganiamy! - to ojciec ruszył synowi z odsieczą.
Świnia z trudem rozpędza się na śliskiej posadzce, mknie między regałami a przepierzeniem stanowiącym plecy świątecznych witryn. Szarżuje ku kasom. Ludzie w kolejce pokładają się ze śmiechu. Wreszcie po kolejnych dwu- trzech minutach część oczekujących przyłącza się do nagonki. Świnia znowu oddycha świeżym powietrzem grudniowego Pruszkowa. Biegnie przez błotno-śnieżną chlapę ku swemu przeznaczeniu...

Historię owej nieszczęśniczki opowiedział nam kiedyś w największej tajemnicy Bolo, przykazując, by pod żadnym, ale to żadnym pozorem przy Mariuszu tego incydentu nie wspominać. Usłuchaliśmy, choć zawsze, gdy Drewniak z Drewniaków z pedanterią nalewa do filiżanek kawę z gustownego dzbanuszka oczami duszy widzimy tamto wydarzenie.

16 marca 2010

Arma Christi

Symbole Męki Pańskiej. Obficie goszczą w sztuce gotyku, skąd przenikały do sztuki ludowej. I właśnie sztuka ludowa, rozmiłowana w formach brutalnych w swej dosłowności, z największą drobiazgowością wylicza wszystko, co da się powiązać z bólem fizycznym i psychicznym, jakiego doświadczyć musiał Jezus.
Niezastąpione w wyliczance ikonograficznej są „krzyże arma Christi” pochodzące z rejonu południowych Niemiec. Tu nawet Chrystus sam w sobie do niczego nie jest potrzebny. Wystarcza...



Idąc od szczytu: kogut, który zapiał, gdy święty Piotr po raz trzeci zaparł się swego Mistrza. Napis, a raczej cały krzyż, do którego przybito Zbawcę z umieszczonym na rozkaz Piłata napisem, wyjaśniającym winę skazańca: Jezus Nazareński, król żydowski. Kielich krwi pańskiej, do którego ową krew, najczęściej w średniowiecznych scenach ukrzyżowania, zbierają aniołowie. To też symbol akceptacji męczeńskiej śmierci – bowiem Zbawca zgodził się z woli Ojca przyjąć ten kielich. Chusta św. Weroniki, którą otarto twarz Jezusa podczas drogi krzyżowej – na niej widzimy też koronę cierniową. Mieszek z 30 srebrnikami Judasza i rękawica, symbol policzkowania. Młotki i cęgi – przydatne przy sporządzaniu krzyża i przytwierdzaniu doń skazanego. Sznur, którym Chrystusa spętano przy kolumnie biczowania. Dłonie, serce i stopy Jezusa z ranami po gwoździach i włóczni. Lampa oliwna i naczynie z oliwą – oświetlenie drogi do groty, w której złożono umęczone ciało. Włócznia, którą przebito bok i ta na której podano umierającym ocet. Rózgi do biczowania. Kij pomagający przy koronowaniu cierniem. I młotek rzeźbiarski, pomocy przy wykuwaniu napisu o którym była mowa powyżej. Szata, przylegała do umęczonego ciała a później stała się przedmiotem pożądania żołdaków. Kości - grając nimi legioniści rozstrzygnęli, komu przypadnie w udziale. Kolumna biczowania i drabina pomagająca przy zdjęciu z krzyża. Broń żołnierzy towarzyszących Jezusowi przez większą część ostatniego dnia. I wreszcie kilof oraz łopata, którymi wspomagano się przy składaniu do grobu.



W malarstwie, poza pewnymi scenami pasji w późnym gotyku, czy ocierającymi się o sztukę ludową pracami doby kontrreformacji, w zasadzie nie spotykamy pełnego katalogu arma Christi. Jak w kwaterze środkowej, dolnej Ołtarza Gandawskiego Van Eycka z 1432 roku, mamy tylko kilka wybranych symboli. Tu będą to: kielich, do którego spływa krew Mistycznego Baranka. Kolumna biczowania, krzyż z napisem, dwie włócznie – jedna z gąbką, wierzcie na słowo, że tak jest. Aniołki od kolumny i od krzyża trzymają ponadto słabo widoczne: koronę cierniową i rózgi.
Arma Christi będą pojawiać się również w scena z pasją bezpośrednio nie związanych, ale zawsze celowo. Przypominając, że życie Zbawcy, miało swój wyższy, naczelny cel. I ku owemu kulminacyjnemu momentowi, stanowiącemu istotę wiary chrześcijan, zmierzało od samego początku, tak jak zapowiedzieli to starotestamentowi prorocy.
Mam nadzieję, że jeśli zobaczycie gdzieś w obrazie któreś z tych przedmiotów zgromadzone w jakimś kącie, będziecie wiedzieć o czym chciał nam przypomnieć autor ikonograficznego programu danego przedstawienia. Nie muszę też chyba przekonywać, że wytrawny kaznodzieja potrafił wokół każdego z tych symboli zbudować odrębne, przesiąknięte dramaturgią kazanie. Stąd i żywotność symboliki pasyjnej po dziś dzień jest wyjątkowa.

13 marca 2010

Oblicze w lustrze

Można mnożyć „ideały”, których ucieleśnieniem bywa córka, posiadająca podobną ojcu wrażliwość, cieszącą go ciekawość świata, odwagę w jego poznawaniu. Pozbawioną najbardziej irytujących wad samego ojca i jego kobiet. I przy tym zdradzającą te same, co ojciec, talenty. Albo inne, pokrewne, z podobną intensywnością uwalniające się na zewnątrz. Czasem spotyka się takich ludzi. Ale to zawsze przypadek i nie zawsze „konsumowalny”. A tymczasem córka – jest i będzie zawsze. No właśnie. A co kiedy....



Żaden ojciec podobno barziej nie miłował
Dziecięcia, żaden barziej nad mię nie żałował.
A też ledwie się kiedy dziecię urodziło,
Co by łaski rodziców swych tak godne było.
Ochędożne, posłuszne, karne, niepieszczone,
Śpiewać, mówić, rymować jako co uczone;
Każdego ukłon trafić, wyrazić postawę,
Obyczaje panieńskie umieć i zabawę;
Roztropne, obyczajne, ludzkie, nierzewniwe,
Dobrowolne, układne, skromne i wstydliwe.
Nigdy ona po ranu karnie nie wspominiała,
Aż pierwej Bogu swoje modlitwy oddała.
Nie poszła spać, aż pierwej matkę pozdrowiła
I zdrowie rodziców swych Bogu poruczyła.
Zawżdy przeciwko ojcu wszytki przebyć progi,
Zawżdy się uradować i przywitać z drogi,
Każdej roboty pomóc, do każdej posługi
Uprzedzić było wszytki rodziców swych sługi.
A to w tak małym wieku sobie poczynała,
Że więcej nad trzydzieści miesięcy nie miała.
Tak wiele cnót jej młodość i takich dzielności
Nie mogła znieść; upadła od swejże bujności,
Żniwa nie doczekawszy! Kłosie mój jedyny,
Jeszcześ mi się był nie zstał, a ja, twej godziny
Nie czekając, znowu cię w smutną ziemię sieję!
Ale pospołu z tobą grzebę i nadzieję:
Bo już nigdy nie wznidziesz ani przed mojema
Wiekom wiecznie zakwitniesz smutnymi oczema.

Tren XII, Jan Kochanowski


Moja córka, moja córka umarła!...
Jak sercu powiedzieć: nie płacz,
kiedy rozpacz serce przeżarła,
a to serce wyrwać i zdeptać.

Moja córka... Ach! żadnej kochance
nie mówiłem tak siebie do dna
jak Ance...
A była mi ona podobna

do świata, który się stawał
w zachwycie i grozie,
a jam serce gorące podawał
na mrozie.

W zachwycie i grozie, Władysław Broniewski

12 marca 2010

Kiedy powrócisz 31

Rolf odzyskał przytomność i kojarzy ludzi. Do tego, starym sposobem, nieśmiało się uśmiecha zza poobijanej gęby dając znak oczami, że wszystko jest ok.
- Nie dało się z nim pogadać, bo zaraz ich przegnały.
- Kto?
- Piguły. Tylko moment przez szybę na niego popatrzyli. Ja nie mogłem być, bo miałem dyżur. Wpadłem do nich po zjechaniu na zajezdnię. Prosto z roboty na Pruszków i pod elektrownię. Oni już w dupę pijani. Nie wiem po co wrócili do roboty. Ale tam podobno razem z brygadzistą świętują wybudzenie Rofla – Kudłaty wziął się teatralnie pod boki, po czym szybko zgadując znaczenie naszych spojrzeń dorzucił – Ja wiem kiedy? Pewnie wczoraj. Jedyny dzień, kiedy ich nie było.
- A kiedy będzie można się z nim zobaczyć?
- Diabli wiedzą. Chłopaki pewnie pytali. Ale nie wiem, czy dziś tu w ogóle trafią i czy da się z nimi dogadać. Ja ich widziałem o pierwszej i byli ugotowani. Jak ich do tej pory nie ma..
- Co nie ma, hę? - wtrącił się Lolek – przecież Wampir ma dziś popołudniową zmianę. To... to tyś go przed pracą widział. A Darek z pewnością z nim został. Co będzie balet przepuszczał, hłe, hłe...
Rzeczywiście. Gdy Lolek i Siwy wrócili do siebie, a przy bryżu zostaliśmy tylko czterej, parę minut przed siódmą z ulicy dobiegł nas pogodny bełkot Wampira. Dotarcie na drugie piętro zajęło im kolejny kwadrans. Po tonie z jakim powitał ich Mariusz dało się poznać, że byli w nieszczególnie wyjściowym stanie. Dwie trzyczwartówki przechyliły jednak szalę na ich korzyść i tym sposobem tydzień zaczął nam się od imprezy.
Po pierwszej butelce Drewniakowie ruszyli do kuchni, by wzbogacić nasze menu ograniczone do czystej z kolą. A trzeba im oddać, że żarcie robili znakomite. Wszystko to dzięki niecodziennemu hobby ich staruszaka – hodowli świń w przydomowej komórce. Przez długi czas nie mogliśy wyjść z zadziwienia, co też tak pochrumkuje na Drewniakowym podwórzu. Dopiero z czasem odkryliśmy, że w zamienionym w chlewik, starym szalecie w rogu działki, sezon w sezon wzrastały pieczołowicie doglądane przez seniora domu blondyny.
Ich słodkie życie w śródmiejskiej dżungli nie kończył jednak happy end, lecz nieuchronny ubój. Koszmar tak dla ofiary, jak i jej oprawców. Trzeba bowiem wiedzieć, że odpasione dziewczęta nijak nie chciały z pokorą rozstać się z łez padołem. Bywało, że spłoszona widokiem topora zwiewała taka na podwórze i wtedy cała kamienica miała ubaw po pachy.



Ale przyszedł też dzień, kiedy to nie tylko kamienica ale i spora część miasta mogła się rozkoszować heroicznymi zmaganiami. Było to kilka lat temu, gdy Drewniakowa świnka czmychnęła przez uchyloną bramę na ulicę.
Tak się pechowo wówczas złożyło, że Bolo był w szkole i jedynym obok niedowidzącego ojca mężczyzną, który mógł podjąć się pościgu za uciekinierką był Mariusz. Problem jednak w tym, że Mario jest młodzieńcem szalenie ceniącym sobie wystudiowaną grę pozorów, których z biegnącą po ulicach świnią nijak się nie da pogodzić. Już sama myśl, że przyjdzie mu ścigać przerażonego prosiaka musiała mu się wydać odrażająca. Lecz kiedy przyszło zmierzyć się z tym wyzwaniem, upokorzenie sięgnęło zenitu.

Oto bowiem ofiara zamiast biec w stronę Utraty, gdzie skwer i ludzi mniej, pobiegła ku Kościuszki, ulicy która wiedzie od centralnego skrzyżowania ku stacji kolejowej.
Mariusz chodu za nią. Ona na ulicę. Tu samochody, trąbienie, śmiechy. Drewniak z Drewniaków czerwony z wściekłości. Świnia dalej do przodu przez tłum przechodniów spieszących po przedświąteczne sprawunki.
Tylko wyjątkowej, świńskiej złośliwości można przypisać fakt, że zamiast jak każda normalna istota szukać ratunku w otwartej przestrzeni, ta małpa postanowiła umknąć przed toporem do największego podówczas sklepu w mieście.
Wyobrażacie sobie jak czuł się Mario! Od lat szlifowana wyniosłość lega pod gruzami świńskiej przewrotności.
- Ach ty dzika kurwo! - zaryczał jak dorodny jeleń ugodzony śmiertelnie w przeddzień rykowiska.

11 marca 2010

Modlitwa w ogrójcu


A sam oddalił się od nich, jakby na rzut kamienia, i padłszy na kolana, modlił się, mówiąc: „Ojcze, jeśli chcesz, oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie.
A ukazał mu się anioł z nieba, umacniający go. (Łk, 22, 41-42)


Lodovico Carracci, około 1590

Klęczący Chrystus, anioł podający mu kielich oraz śpiący opodal trzej apostołowie – to najbardziej trwałe elementy ikonograficzne zaczerpnięte z Ewangelii św. Łukasza. Kielich zbawienia jest symbolem ofiary eucharystycznej, a zatem i zapowiedzią nadchodzącego cierpienia. Stąd, czasem, odnajdziemy w scenie „arma Christi”, kiedy indziej zaś zbliżającą się do Góry Oliwnej zgraję, a na jej czele jednego z dwunastu, imieniem Judasz.


El Greco, około 1590

10 marca 2010

Kiedy powrócisz 30

Robimy pętelkę od Owocowej i nie niepokojeni przez nikogo dochodzimy do Drewniaków. U nich jak zawsze tłoczno. W dużym pokoju jest już Lolek i jeden z braci. Chłopaki grają w brydża.



- O... Młodzież licealna, w mordę rżnięta, he... Sie macie, małolaty.
- Wali się. Bo sklepie maskę – Siwy znowu wpadł w swe konwulsyjne podrygi.
Witanie się zajęło nam trochę czasu. Z miejsca spostrzegłem, że coś zagrało. Kudłatemu morda cieszyła się od ucha do ucha. I jak to on, gdy dzieje się coś klawego, zaraz rżnie głupa i udaje, że cię nie widzi. Że w zasadzie nic ważnego nie ma do obgadania, tak tylko siedzi i... Właśnie robił za dziadka, więc musiał nieźle się wysilić, by udać zajętego.
Usiadłem w fotelu naprzeciw patrząc się z roześmianą gębą.
- Co się tak, cholera, patrzysz – nie wytrzymał. Po czym rozległymi łapskami wskazał na zajęty kartami stolik: – Tu się patrz! Przyszedłeś pouczyć się jak gramy to się patrz.
A, że z reguły sam się tą swoją błazenadą nakręcał, po kilku kolejnych sekundach parsknął śmiechem prosząc z łzami w oczach:
- Brat, odpieprz się, do jasnej cholery. Patrz sobie na niego. Nie bądź ciotą, no...
- Sam się na niego patrz! - warknął Bolo, jeden z dwu bliźniaków. Drugi tak był zajęty rozgrywką, że do zejścia ostatniej kary nie dostrzegał otaczającego go świata.
Gdy w końcu z impetem zgarną brakującą lewą i zapisał aktualny wynik pojedynku spojrzał po wszystkich z pewnym zastanowieniem.
- Dobra, przestańcie błaznować. A ty powiedz im wreszcie, bo grać spokojnie nie dacie – dorzucił w stronę Kudłatego.
- Ta. To jak będzie opowiadał, wtedy na pewno pogramy. Takie pieprzenie – przyznać trzeba, że Bolo i Mariusz jak na bliźniaków, byli wyjątkowo niespasowani. W zasadzie więcej ich dzieliło niż łączyło. Gruby i chudy. Robol i student. Namiętny imprezowicz z gestem i kostyczny kutwa. No może jedno ich łączyło: temperament. Nie było roku by się między sobą nie prali. Takie to już z nich zabawne bliźniaki. Za to imprezy u nich! Matko jedyna – pół Pruszkowa wiedziało, że na Parkowej dzisiaj trawa zabawa. Znaczy nie dzisiaj, bo dzisiaj spokojnie panowie brydżowali. Ale jak się już trafiła... Eh
- Dobra, to wy sobie popierdolcie, a ja pójdę coś przeszamać – Bolo z trudem uniósł swe szacowne 120 kilo przed śniadaniem.
- Jak się wyrażasz tak mówić przy dzieciach! - wrzasnął Mariusz wywołując powszechną wesołość.
Zebrał karty. Przycisnął nimi kartkę z zapisem rozgrywki i sam również udał się do kuchni. Zostaliśmy sami wpatrując się w Kudłatego, który niezmiennie rżnął głupa.
- He... No weź. Nie leć sobie. Kuuudłaaatyyy... - zachęcał go Lolek. Bezskutecznie.
- Chodźcie mu spuścimy kocówę? - zaproponowałem.
- Brat, odpieprz się. Zaraz bydło przyjdzie to wam opowiemy. Ile razy można powtarzać? No, odpieprzcie się.
- Przecież raz opowiesz. Oni już wiedzą, to im opowiadać nie musisz.
- Ale już trzeci raz będę opowiadał.
- I dobrze. Trochę mózg ci się dotleni. Znaczy się to... No wiesz. To coś co ludzie mają w czaszce.
Wreszcie po chwili przekomarzania potwierdził, to co przeczuwałem.

9 marca 2010

Cykle i obrazy


W średniowieczu obraz składał się zasadniczo z samych symboli, ułożonych w rozległe, wieloobrazowe cykle. Później górę biorą własne wyobrażenia artystów, patrzących na historię zbawienia przez losy otaczających ich ludzi. Co nierzadko prowadziło do konfliktów między mecenasami a twórcami.


Ofiarowanie Izaaka, Rembrandt 1634

Gdy jednak w epoce baroku kontrreformacja i protestantyzm podzieliły Europę umocniwszy się na swoich pozycjach, przyszedł czas na malarstwo zindywidualizowane. Koncentrujące się na konkretnych zdarzeniach interpretowanych przez konkretnego człowieka. Obrazowe „seriale” opowiadające rozległe historie biblijne zachowały się już jedynie w programach malarstwa ściennego.

8 marca 2010

Kim jesteś?




Bądźcie Kobietami, Dziewczyny...

6 marca 2010

Utrata ideału


Ludzie są ciekawymi istotami, a jednak... Dzisiaj, gdy wypada piać zachwyty nad byle lichotą, tym silniej zaczynamy sobie uzmysławiać, że pięknych bywa niewielu. Znaleźć człowieka, którego można kochać bezgranicznie, wiedząc iż nigdy przeciwko nam nie wystąpi a do tego wcieli w życie te doskonałości, którym my sami sprostać nie byliśmy w stanie...
Taką zdolność posiadają tylko utalentowane córki wobec swoich ojców. Nie jestem przekonany, czy ten związek wzrastający w głąb życia jest dla ich dwojga dobry. Najciekawsze kobiety mają przeważnie silny, lecz nie poddańczy, bliski, lecz nie przekraczający granic intymności kontakt ze swoimi, dojrzałymi matkami (mówię o dojrzałości psychicznej). Córeczki tatusiów bywają nadto kapryśne.
Ale od strony jego – jest to bez wątpienia ideał. Kobieta idealna: kochać, fizycznie nie pożądając. A w warstwie psychiki otrzymując wszystko, co można – i to z kilkoma nawiązkami.
I oto nagle ideał przepada. Najważniejszy kumpel ojca i największa jego miłość znika. Gorzej. Objawia mu się taką, jakiej nigdy jej zobaczyć się nie spodziewał.



Zgwałciłaś, niepobożna Śmierci, oczy moje,
Żem widział umierając miłe dziecię swoje!
Widziałem, kiedyś trzęsła owoc niedojrzały,
A rodzicom nieszczęsnym serca się krajały.
Nigdyć by ona była bez wielkiej żałości
Mojej umrzeć nie mogła, nigdy bez ciężkości
I serdecznego bolu, w którymkolwiek lecie
Mnie by smutnego była odbiegła na świecie;
Alem ja już z jej śmierci nigdy żałościwszy,
Nigdy smutniejszy nie mógł być ani teskliwszy.
A ona, by był Bóg chciał, dłuższym wiekiem swoim
Siła pociech przymnożyć mogła oczom moim.
A przynajmniej tymczasem mogłem być odprawić
Wiek swój i Persefonie ostatniej się stawić,
Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej żałości,
Której równia nie widzę w tej tu śmiertelności.
Nie dziwuję Niobe, że martwe ciała
Swoich najmilszych dziatek patrząc skamieniała.

Tren IV, Jan Kochanowski

***

Jeszcze jedna noc przepłakana,
jeszcze się myśli gonią,
to dla niej – moja ukochana –
to biegną me myśli po nią!

Jakże ci w tej jesionowej
drewnianej, zimnej odzieży?
A ona, bezdennie nowa,
uśmiecha się, leży.

A jak z bezdennej rozpaczy
dźwignąć się tyle,
żeby cię jeszcze zobaczyć
przez chwilę?

Widzę cię w sarkofagu
jak Firlejównę w Bejscach...
A pisać nie mam odwagi
ani dla siebie miejsca.

Moja Córka, Władysław Broniewski.

5 marca 2010

Kiedy powrócisz 29


Około siedemnastej pies podnosi larum budząc mnie z popołudniowej drzemki. Siwy dziękuje siostrom za bezpieczne przeprowadzenie go przez przedpokój i wchodzi podrygując.
- Byliśmy umówieni... - patrzy niepewnie zdziwiony moim zaspanym wyglądem.
- No i dobrze. Czy ja coś mówię? Tylko ziewam.
- To idziemy? - wciąż nie może uwierzyć.
- Dlaczego nie. Usiądź na chwilę, zbiorę się do kupy i lecimy. Kris będzie?
- Byłem u niego, ale matka kazała mu gdzieś tam pójść. Zostawiłem wiadomość, że jesteśmy na Parkowej.
- To pewnie przyjdzie. Już on coś wymyśli.



Po chwili wytaczamy się z kamienicy i z wolna człapiemy w stronę domu Drewniaków. Nagle z drugiej strony jezdni jakiś wyrostek drze ryja niczym kibol Legii na widok widzewiaka.
- Eeee, fiuty, gdzieście się tak wystroili!!!
- Co za palant! No to mu nakopiemy... - Siwy pręży muskuły i obiera kurs na drugą stronę Kościuszki.
- Stój. Chodź tu i nie zwracaj uwagi na tego mośka - przytrzymuję go za rękaw.
- Przecież damy mu radę? - patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Jemu tak – zaśmiałem się ironicznie. – Gorylom jego ojca, raczej nie. Dlatego taki mocny w gębie. Nie zwracaj uwagi. Sraj na to. Powietrze.
- O co biega?
- Syn Barabasza.
- Rzesz kurwasz – wyraźnie zmieszała to ta informacja.
Tymczasem Arnold dalej wrzeszczy za nami usiłując sprowokować reakcję. Przechodnie patrzą na niego zdziwieni.
- Cieniutki jak barszczyk - tłumaczę spokojnie Siwemu, który, jako mieszkaniec nowo-wzniesionego blokowiska na zachodnim skraju miasta dla przyjezdnych z centralnej Polski, nie ma zielonego pojęcia o lokalnych układach. - Ale jak mu dołożysz, tak w biały dzień, w środku miasta. Byłaby kompletna kaszana. Goryle starego tak cię doprawią... O kurwa, nikt nie pozna. Jeśli przeżyjesz. Dobra rada, Siwy. Daj sobie spokój. Bez koleżków jest niegroźny. Tyle, że hałaśliwy, jak wszystkie zasrańce.
- A jak on nastukał Rolfa? - Siwy nie mógł sobie darować, że gościowi odpuścimy.
Nie wyrobiłem parskając śmiechem.
- Siwy, kolego. Co ty pieprzysz. On?! Nawet tobie by nie dał rady.
Trochę go tym sposobem wkurzyłem, więc wydał z siebie ze dwa nerwowe podrygi i chrapliwy wrzask:
- A chcesz się spróbować?! No?!
Wzruszyłem tylko ramionami kręcąc z niedowierzaniem głową.
Siwy potrzebował chwilę, by ochłonąć, wreszcie burknął patrząc z znikającym w bramie Arnoldem.
- Co za gnida?
- Kawał złamasa. I mieszka pod nosem.
- Spięcia?
- Bywa. Nie szukam, ale nie raz samo mnie znajdzie.

Barabasz, to ojciec-założyciel tutejszej mafii. Człowiek, który do spółki z ubecją, skierował garstkę zapyziałych cinkciarzy na tory prowadzące do szybkiej sławy i jeszcze szybszej śmierci. To dzięki niemu, gdy wkoło panowała wciąż siermiężna równość, na ulicach miasta pojawiły się najbardziej wypasione auta, jakie można było sobie wówczas wymarzyć. Jako dzieciaki śliniliśmy się patrząc na snujące się opustoszałymi ulicami, to znowu śmigające bez ograniczeń Beemki, Merce, Audi. Samochody mafii. Tylko u nas pod dom mamuśki w dzielnicy slumsów zajeżdżają czasem takie bryki, na które stać nie każdą gwiazdę z Hollywood. To właśnie ten nasz koloryt wielkiego świata na dzielnicy. Egzekucje w Kampinosie. Przeciąganie frajerów na luźnym holu. Dziwki wylatujące z okien na piętrze. Pisk opon w nocy po głuchym strzale. Płochliwe spojrzenia oczu ukrytych za firanami. A jako wisienka w torcie: nawalony Arnold drący mordę pod moim oknem, że on to tu wszystkich zajebie.
No cóż. Gwiazda Barabasza powoli zachodzi. Choć to on ma najlepsze układy z pałami, coraz śmielej brykają mu chłopcy z Kopernika. Ich kuźnią jest szkoła sportowa w środku osiedla. Tu zaczynają w klaustrofobicznych mieszkankach, by z czasem kupić sobie, a częściej swoim kochanicom, wypasione wille w Komorowie. I mówiąc szczerze nie mogę się już doczekać, kiedy i Barabasz ze swoim synalkiem wreszcie pójdą precz z mego rewiru. Jakoś, kurwa, nie umiem się z chłopaczyną dogadać.

4 marca 2010

Okno przeszłości


Czy ludzie chcą treści? Według mnie, że tak jest, świadczy o tym choćby żywotność surrealizmu w malarstwie. Ponieważ treść pozostaje rzeczą wstydliwą, sięga się po tą zawieszoną w sosie freudowskiej psychoanalizy z domieszką obłędu. Bo to wciąż jeszcze jest „na czasie”.



Panic Attack – fragment, George Grie


Cóż. Nie ma powrotu do czegoś, co minęło. Na szczęście dziedzictwo przeszłości jest dość rozległe, by każdy pragnący komunikacji wielowymiarowej znalazł coś dla siebie. Musi tylko przezwyciężyć uprzedzenia współczesności i zacząć zgłębiać „tajemną wiedzę”.

2 marca 2010

Kiedy powrócisz 28




- Uczysz się trochę, czy zupełny luz? - byłem ciekaw jak to jest z nauką, gdy się ma tyle wolnego.
- Cały czas. Jedna z koleżanek co tydzień przynosi mi wszystkie lekcje, zeszyty.. Po powrocie, z tego, co wiem, czeka mnie seria kartkówek.
- Jak na studiach. W dwa miesiące – pół roku.
- Tak. Siostra się śmieje, że po takim treningu studia będą dla mnie bułką z masłem.
- No pewnie... Co chciałabyś studiować?
- Historię sztuki.
- A cóż to takiego?
- Historia sztuki. Historia ludzi, dzieł i ich ewolucji...
- Boże! – krzyknąłem zadziwiony – to sztuka też musiała ewoluować? Jak małpy!
- Jak wszystko, w pewnym sensie.
- Ja w żadnym sensie nie ewoluowałem - zaprotestowałem z miejsca. - Trochę urosłem i tyle.
- Bardzo zabawne... - po jej minie widać, że nie do końca.
- Interesujesz się sztuką? - postanawiam dowiedzieć się czegoś więcej.
- Uwielbiam malarstwo. To po mamie. Jej niespełnionym marzeniem było studiować historię sztuki...
- No dobra, jak ma się liceum chemiczne do tej sztuki?
- A kto powiedział, że po chemiku muszę pracować w zakładach azotowych? Zresztą nasza klasa jest zasadniczo ogólna. Po prostu tam było miejsce, to tam poszłam. Nie było wtedy czasu myśleć jakoś intensywnie o szkole. Może, jeśli w tym roku uda mi się zdać, to zmienię chemika na jakiś ogólniak.
- Zapraszam do „Zana“. Bardzo fajna szkoła. I kilku fajnych gości tam uczęszcza... - dumnie podniosłem brodę ku górze.
- Może, może... - zatrzepotała rzęsami, ale od razu widać, że kokieteria nie jest jej mocną stroną. - Myślałam właśnie o Zanie lub Kościuszki.
- No tylko nie „Kościuch“!
- Dlaczego? - spytała zdziwiona.
- Jak to dlaczego? Przecież „Kościucha“ stworzono, by przyładować „Zanowi“. „Zan“ był pierwszy! Z przedwojenną kadrą, z tradycjami.. A Kościuch! To typowa szkółka dla lalusiów i landryn. Nigdy w życiu!
- Oj przesadzasz. Brat tam chodzi i wcale nie jest tak źle jak sądzisz.
- Pewnie jest stronniczy w ocenach. Kobieto! Gdzie „Kościuchowi“ do „Zana“! Tylko do „Zan“, jeśli masz się gdzieś przenosić to tylko tam.
- Ale w „Kościuszki“ jest wyższy poziom...
- A kto ci takich bzdur naopowiadał? - rozzłościła mnie tą niedorzeczną uwagą. - Nie wiem w czym, chyba w hokeju?
- Humanistyczną najlepszą ma „Zan“, ale ogólną „Kościuszki“.
- W żadnym wypadku. Nawet nauczyciele WF-u lepsi są w „Zanie“.. A co dopiero przedmiotowi!
- Każda pliszka swój ogonek chwali...
- Trele mele. A najsympatyczniejszego Pruszkowianina to z jakiej szkoły poznałaś? No słucham?
- Już dobrze. Nie spieram się. Jak będę się przenosić, wtedy się zastanowię.
- I dobrze. A ja tylko staram się cię uchronić przed życiową pomyłką.