30 kwietnia 2010

Kiedy powrócisz 34

Teraz tym bardziej nie wiem, co powiedzieć. Na szczęście jest ulica, jedzie samochód.
- Uważaj - znowu chciałem ją chwycić za rękę. Patrzymy przez chwilę na siebie. Nie wytrzymuję. Oglądam się do tyłu. Wykonuję jakieś bezsensowne ruchy rękoma i tułowiem. Nie wiem już co z sobą począć...
- Uszatego nie widać. To chyba możemy iść dalej... Do której masz czas?

Nasza rozmowa spełza na krawędź banału. Niby mówimy co i raz do siebie, ale ani tam treści, ani emocji. Jak byśmy byli gdzie indziej. Albo nadal starali się czegoś nie spłoszyć. W zasadzie nie wiem o czym mówimy i po co.
Po godzinie odprowadzam Zuzę pod wiadukt tuż obok blokowiska. Mówimy tak niedorzeczne w tym momencie „cześć“. Znowu na chwilkę jej ciemne oczy spoglądają na mnie. Łagodnie się uśmiecha, po jakimś wyjątkowo energiczny krokiem udaje się do domu.
Ja też wracam. Idę, coraz szybciej, szybciej... wreszcie zaczynam biec. Muszę biec! I skakać! Do góry... biec i skakać. Nawet nie wiem czy się cieszę, czy się boję. I czego? No to biegnę, mijam chałupę i biegnę dalej, to szybciej, to wolniej. Mógłbym tak biec bez końca.

***

Przez cały czwartek w szkole nie mogłem zapomnieć i sobie darować. Zapomnieć tej dłoni i darować, żeśmy się znowu nie umówili. A może ona nie chce mnie już widzieć na oczy, po tym co zrobiłem?! A w zasadzie co ja zrobiłem?
Do tego wszystkiego obiecałem braciom, że pojadę dziś z nimi do Rolfa. Strasznie mi to nie leży. Chciałbym być nad smródką, poszukać jej, pogadać. A tu Rolf w szpitalu. No i tych frajerów też trzeba będzie dopaść. Nie chciałbym paradować przed Zuzą z poobijanym ryjem. A co jak sczapią nas psy? Diabli nadali Roflowi włazić w drogę żołnierzom. Będą z tego tylko kłopoty. Ale jak mus to mus. Zaraz po budzie zrzucam bety i dalej w drogę.

28 kwietnia 2010

Mówiące drzewa


Sztuka spełniała i nadal spełnia funkcję komunikacyjną. I to nie tylko w kręgu cywilizacji zachodniej. Dla przykładu: w chińskiej sztuce ogrodowej każda roślina, kamień, kompozycja przestrzenna, budowla - spełnia funkcje symboliczne, zatem komunikuje treść, temu - kto potrafi ją odczytać. Ale i temu kto nie potrafi komunikuje emocje poprzez oddziaływanie na naszą wrażliwość, poczucie ładu, potrzeby i uwalniane przez kontakt z naturą nadzieje.
Wiążąc teść z formą sztuka zwiększa możliwości komunikacyjne treści, nadaje jej subtelności, uniwersalności a niekiedy zwielokrotnia siłę przekazu. Większość ludzi nie doświadcza potworności z którymi są w stanie zapoznać się za pośrednictwem sztuki - współcześnie głównie sztuki filmowej.
To pewien paradoks, że dziś, gdy większość z nas widuje śmierć i cierpienie tak rzadko, iż jesteśmy gotowi wierzyć w ich nieobecność, sztuka filmowa (czy rozrywka komputerowa) wprost ocieka krwią.
Dla odmiany w czasach, gdy śmierć i cierpienie przelewały się przez ludzką codzienność - sztuka mówiła o nich w sposób symboliczny, bez zbędnej dosłowności.



Jacques Callot, z cyklu Okropności wojny, 1632-33

23 kwietnia 2010

Treść w dziele sztuki


By odczytać treść dzieła sztuki musimy dotrzeć do jej źródła - literatury, mitologii, wiary, własnych doznań kreatora - twórcy lub świadomego swej wizji zamawiającego pracę.
Stąd dla osób zajmujących się sztuką prosty i logiczny wniosek. Treści ideowe są zewnętrzne wobec dzieła sztuki. Nie tylko dlatego, że ich źródeł poszukujemy poza owymż dziełem lecz również dlatego, że nie są cechą immanentną dzieła sztuki. Bywają dzieła sztuki bez treści.


Fragment karty Ewangeliarza z Kells, IX w.

Nie ma zaś dzieła sztuki bez wartości estetycznych i artystycznych. Mogą one być podłej kondycji, ale być muszą.
Stąd przyjęty w rozważaniach o estetyce podział na cechy wewnętrzne i zewnętrzne dzieła sztuki. Te pierwsze to wspomniane wartości. Te drugie - treści.

Caravaggio, Ucieczka do Egiptu - odpoczynek, 1597

21 kwietnia 2010

Kiedy powrócisz 33




Dzisiaj po raz pierwszy jesteśmy z Zuzą, chciałoby się rzec - „formalnie“, umówieni. Czuję się trochę dziwnie, bo nie wiem czy z tej okazji nie warto wymyślić czegoś nadzwyczajnego. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że jednak nie - wszak „znamy się tylko z widzenia“. A w zasadzie prawie w ogóle się nie znamy.
- Witam Panią... - staram się być jak zawsze nieco żartobliwy, chociaż widząc jej poddenerwowanie poważnieję. Zdaje się ledwie mnie dostrzegać, kiedy pełna niepokoju rozgląda się po nadrzecznej okolicy, idąc dalej w kierunku mostu kolejowego.
- Czy coś się stało? - pytam.
- Nie... W zasadzie nic strasznego - mówi pospiesznie. - Jakiś chłopak zaczął mnie wyzywać. Chyba był podpity... i szedł za mną, od mostku. Nie wiem gdzie się teraz podział.
- Gdzie to było? Przy elektrociepłowni?
- Tak, o widzisz! – wyszeptała sztywniejąc ze strachu.
Jakieś 100-150 metrów od nas z krzaków wytoczył się zapijaczony Uszaty. Jeden z trzech braci Maliniaków, z których każdy im młodszy, tym bardziej ordynarny i nachalny. Uszaty był akurat najmłodszy. Wdawanie się teraz w rozróbę z młodym Maliniakiem, gdy jest na fleku – to ani honor, ani przyjemność.
Schwyciłem odrętwiałą Zuzę za rękę i energicznym krokiem powlokłem za sobą w przeciwną stronę. Dopiero, po chwili tego nieco brutalnego marszu zdałem sobie sprawę, że trzymam drobniutką dłoń dziewczęcą. Niewyobrażalnie drobną dłoń. Poczułem łagodne ciepło, jej cieniutkie niczym zapałeczki kości.
Uszaty zniknął za mostem kolejowym. Przed nami skwer z wybetonowanymi placykami zabaw. Chłodny, kwietniowy wiatr muska nasze twarze. Rozgania wczorajsze chmury tak, że co pewien czas zza burych zasłon przebijają ku nam promienie słonecznego ciepła.
Idziemy w zupełnym milczeniu. Przestałem wreszcie wlec ją za sobą. Kroczymy niemal ramię w ramię, oboje patrząc przed siebie.
Nie bardzo wiem, co robić. Nie ma już niebezpieczeństwa, więc w zasadzie powinienem puścić jej dłoń. Delikatnie poluźniłem uścisk. Jednak drobne paluszki wczepiają się w moje graby i bynajmniej nie uciekają zwabione wolnością.
Nie mogę wydobyć z siebie słowa. Staram się zachować spokój, by jej nie spłoszyć.
Holender. Niby jest zimno a mnie zaczynają się pocić dłonie! Co jest? Nigdy mi się nie pocą!
Nagle z naprzeciwka zbliża się do nas jakaś para staruszków. Niczym poderwane podmuchem wiatru gołębie dłonie czmychają ku swym właścicielom.

18 kwietnia 2010

Droga do zrozumienia


Mówiliśmy sobie już w zarysie o tym, że dzieła sztuki mówią, choć nie zawsze są aż tak rozgadane, jak to się wydaje niektórym interpretatorom. Spróbujmy podsumować sobie te rozważania ustalając pewną ogólną wskazówkę, którą powinniśmy się kierować w trakcie złożonego procesu zapoznawania się z dziełem sztuki i niesionym przezeń przekazem.
Pierwsze zadanie, które staje przed nami to dotarcie do źródeł pisanych w przypadku sztuki dawnej, lub prawidłowa identyfikacja źródeł popkulturowych w przypadku sztuki współczesnej. Nie ukrywam, że bardziej interesującym zadaniem jest zgłębianie tajników sztuki dawnej, choć tu natrafiamy na jakże częsty problem niemożności odnalezienia literackiego pierwowzoru. Wówczas pozostaje nam jeszcze sprawdzona metoda humanistyki, jaką jest analiza porównawcza. Odnajdujemy analogiczne przekazy, analogiczne inspiracje i tym sposobem docieramy do pierwotnych źródeł treści drogą okrężną. Czyli w najbardziej ekscytujący z możliwych sposobów. Któż z nas nie odczuwa frajdy, mogąc wrócić do domu nie najkrótszą, lecz najdłuższą z możliwych dróg...



Narodziny św. Wojciecha, Drzwi Gnieźnieńskie, 2 poł. XII w.

15 kwietnia 2010

Kto kocha cały świat, nie kocha nikogo


Niezwykłą siłę ma w naszym kraju zaściankowy kosmopolityzm. Nawet w sercach rozsądnych skądinąd i dobrych ludzi. Jednym z jego przejawów jest nadmierne uwielbienie tego co dalekie i nie wymaga angażujących nas całymi sobą zobowiązań. Kochać cały świat? To fraszka. Więc go kochamy. Kochamy też żabki i to tak bardzo, że wolimy by zamiast nich Tiry rozjeżdżały ludzi. Kochamy roślinki, mechanicznie lansowane w naszej świadomości mody, i diabli wiedzą co jeszcze miłością najszczerszą - stawiając je ponad ludzi, którym winniśmy największy szacunek.

Dramatycznie przypomniano nam Kogo i Co mamy przede wszystkim kochać. Mając w swojej historii niewyobrażalny dla innych bagaż, jak mało kto muszą Polacy unaoczniać światu, czym jest natura ludzka. Ostrzegać przed bezsensownym cierpieniem, ludzkim okrucieństwem, podłością. Przed zakłamaniem polityki, przed poświęcaniem jedynych narodów przez inne na ołtarzu "świętej równowagi sił". Mamy kochać własną historię i uczyć świat humanizmu na własnym przykładzie.
Rozumieją to dość dobrze Gruzini, Ukraińcy, mieszkańcy Litwy i Białorusi. Ostatnio zauważył to nawet cały świat. Czy dostrzegli Polacy?

Kogo bardziej wypada kochać? Żaby? Ludzi z drugiego końca świata? Czy tych przewalających się w kilometrowym korowodzie każdego dnia przez Warszawę? Tych co zginęli i tych co cierpią po ich stracie? A te czaszki przestrzelone nad którymi chcieli się pochylić... Kogo bardziej wypada nam kochać? Z kim należy być solidarnym? Kogo wspierać, wysłuchać, uszanować?
Nie wiem czy zdołamy coś zrozumieć. To Bóg myśli o kilka ruchów do przodu.
Czy chce umocnić w przyszłych pokoleniach wolę tej trudnej pedagogiki wobec świata? Czy po to dał Polakom Parę Królewską? I jak to On, wybrał sobie spośród tych ośmieszanych i pomniejszanych...
I nie chodzi o ten Wawel o który, z sobie tylko właściwym wdziękiem, już zdołaliśmy się pokłócić. Lecz o Ich powitanie przez Warszawę. I hołd, jaki składa im Cała Polska,
Kto by pomyślał jeszcze tydzień temu. W tym zbanalizowanym, przyczynkarskim świecie wyrąbać w opornej materii wyrazisty symbol. Król i jego Hetmani. I ludzie wszelkiego stanu i wszelkiej kondycji. Polska, Naród gorącego serca i zapalczywego umiłowania wolności w miniaturze.

Tylko czemu byśmy byli Narodem ktoś musi nas walnąć pałką po łbie? Czas już najwyższy dorosnąć.

13 kwietnia 2010

Szarfa


Wigilia, jakże silnie z Polską związanego, święta Miłosierdzia Bożego. Przed 5 laty i przed 4 dniami. Nie bylibyśmy ludźmi, gdyby nie narzucały nam się analogie.



5 lat temu po powrocie z Rzymu chciałem za wszelką cenę, jeszcze przed snem, rozpakować samochód. Było około 5 rano. Kwietniowy świt. Zwinąłem flagę i w ręku została mi jeszcze czarna szarfa.
- Co z nią zrobić? Gdzie wsadzić? Pewnie nigdy już się nie przyda? Czegoś co zrównałoby się ze śmiercią Jana Pawła II, i to taką śmiercią, nawet moja bujna wyobraźnia nie była w stanie sobie wyobrazić.
No to co? Zwinąłem i nie wiedząc do jakiego rodzaju bibelotów przyporządkować tak bezużyteczny dla faceta przedmiot, jak czarna szarfa, rzuciłem w kąt narożnego segmentu biblioteczki. Taki przechodni fragment ściany, w który obok najnowszych zdobyczy książkowych wrzuca się różne rzeczy trudne do zaszeregowania.
Przeleżała tam pięć lat. Jak to dobrze, że nigdy nie mam czasu na porządkowanie rzeczy. Tylko, czy tym razem też ją tam zostawić, czy na wszelki wypadek pospiesznie wyrzucić?

11 kwietnia 2010

Spieszmy się...

Pan Prezydent Lech Kaczyński



Trudno po latach skomasowanej, wrogiej Lechowi Kaczyńskiemu propagandy, mówić przekonująco o zasługach tego człowieka dla Polski. Był jednym z nielicznych polityków potrafiących w realiach XXI wieku realizować, na miarę dzisiejszych czasów, wizję Polski znaczącej w Europie i świecie. Szedł drogą wyznaczoną przed wiekiem przez PPS-owskich buntowników z Józefem Piłsudskim na czele. Kto ma choć mgliste pojęcie o polityce międzynarodowej oraz determinantach strategicznych naszej Ojczyzny, temu tych zasług tłumaczyć nie trzeba. To tu – jak się obawiam – Lecha Kaczyńskiego zabraknie Polsce najbardziej.

Ale ja chciałbym raz jeszcze podziękować mu za obchody 60 rocznicy Powstania Warszawskiego. Jego polityczni wrogowie, próbujący przedtem i potem przelicytowywać Kaczyńskiego nie rozumieją, ani próżności swoich wysiłków, ani przyczyn niechęci, jaką budzą w Powstańcach i ich rodzinach.
Cokolwiek mówią inni, Powstańcy i Warszawa nigdy wcześniej i już pewnie nigdy potem takich uroczystości nie przeżyją. Po pierwsze dlatego, że Powstańcy bezpowrotnie odchodzą. Po drugie, bo tylko w tamtych dniach sierpniowych zdołano całej Stolicy przywrócić radosnego, walecznego, pięknego ducha. Po trzecie, bo pompa i rozmach 60 rocznicy wraz z obiecywanym, a dopiero przez Niego w rok zrealizowanym projektem Muzeum Powstania, nie przesłoniła organizatorom tych uroczystości ich autentycznych gospodarzy – Powstańców. Wtedy, w 60 rocznicę, to Powstańcy byli w centrum celebry. Nie Kaczyński, nie „wielcy goście zagraniczni”, nie „premierzy i posłowie” - ale Powstańcy. Czuli to oni, czuła to Warszawa, czuli wszyscy. Tylko Lech Kaczyński potrafił będąc na szczycie być jednocześnie sługą i za tą służbę Warszawa będzie kochać go zawsze, co pokazały chociażby ubiegłoroczne uroczystości powstańcze.
To był właśnie Prezydent Lech Kaczyński – człowiek służby, na której zginął. Coś, co odróżnia go od większości politycznych celebrytów.

Anna Walentynowicz.



Skromna, żarliwej miłości do Polski staruszka. Nieco zmęczona życiem i tym nieustannym naszym sporem wokół zakłamanej przeszłości. Ale do walki o prawdę, o sprawiedliwość, o uczciwość w życiu publicznym – zawsze gotowa stanąć ze swadą. Spokojna twarz zapalała się, gdy szło o Polskę i prawdę. Straszliwie nie znosiła kłamstwa.

Władysław Stasiak



- Tak, tak, ja się z panem absolutnie zgadzam, też tak uważam, ale proszę mi powiedzieć, dlaczego...
Oponenci, usiłujący brutalnie przepychać własne racje i przytakujący im, serdecznie uśmiechający się do nich Stasiak, z uporem maniaka, z różnych stron powracający do sedna sporu. Z nieco chłopięcą niefrasobliwością i uśmiechem na twarzy dopytujący się: Ale proszę mi powiedzieć, czy ja dobrze zrozumiałem, bo to chyba nie może być prawda...

Aleksander Szczygło


Cywil o duszy wojownika. Kryzys, załamujące się szeregi, potrzask – to idealne warunki działania. Rzeczy nie do zrobienia? Takich nie ma.
Kilka spojrzeń. Z żelazną logiką wydanych poleceń. I okazywało się, że można. Wszak chcieć, to móc...

Zbigniew Wassermann



Prokuratorska dociekliwość, doświadczenie, odrobina flegmy... I rzadka umiejętność dostrzegania ukrytych den rzeczywistości. Te cechy sprawiły, że był nieocenionym badaczem świata umykającego powszechnemu oglądowi. Takie wyrwy zapełniać najtrudniej.

Franciszek Gągor




Żołnierz z krwi i kości, acz nietypowy. Emanował spokojem, powściągliwością sądów, logicznym i konsekwentnym rozumowaniem. Nie zapalał się do zadań, tylko spokojnie je analizował, po czym realizował. Nawet, jeśli nie miał do nich przekonania. Żołnierz.

Czy ja przypadkiem nie mówiłem czegoś o kwietniu? Chyba go znienawidzę – jak Boga kocham – znienawidzę.

9 kwietnia 2010

Arnolfini na wspak


Pewien pracownik naukowy Warszawskiego MN popularyzuje od dłuższego czasu nową interpretację jednego z najbardziej znanych obrazów powstałych na progu renesansu. Rzecz podręcznikowa i szalenie pouczająca – warto zatem ją tu zacytować (wersję mówioną możecie sobie znaleźć, jakby co, w sieci).
Obraz Jana van Eycka 1434, za interpretacją Panofsky'ego tytułowany jako: „Małżeństwo Arnolfinich”. Zgodnie z wykładnią niemieckiego ikonologa scenka obyczajowa w obrazie, to tylko pretekst do wysmakowanej, pełnej metafor kompozycji religijnej. Zatem – jedziemy po bandzie:
W obrazie widzimy zaślubiny kupca z Lucci, działającego we włoskim towarzystwie kupców i bankierów z Bruggi: Giovanni di Arrigo Arnolfini'ego oraz jego wybranki: Giovanna'y Cena. Ślub ma miejsce w obecność świadków w domu prywatnym. Świadków widzimy w lustrze, a po podpisie umieszczonym pod lustrem: Johannes de Eyck fiut hic 1434 – wiemy, że wśród świadków był też autor obrazu. Obraz stanowi zatem potwierdzenie faktu zawarcia małżeństwa.
Co więcej – obraz jest jednocześnie symbolem mistycznych zaślubin Chrystusa z Kościołem – pokazując tym samy znacznie jakie ma sakrament małżeństwa. Mówią nam o tym liczne symbole świadomie poumieszczane w obrazie. I tak: rozrzucone chodaki to starotestamentowy nakaz zdjęcia budów, jaki Bóg wydał Mojżeszowi stojącemu na ziemi świętej. Weszliśmy zatem do pomieszczania w którym obecny jest Bóg. Świeca na żyrandolu paląca się za dnia symbolizuje Ducha Świętego i jednocześnie lux Dei – światłość Boga. Mały piesek – symbol wierności. Wielkie łoże – macierzyńskie łono Marii, a wraz z owocami – symbol płodności. Do symboliki maryjnej nawiązuje też lustro – „zwierciadło bez skazy” z pieśni nad pieśniami. Jabłka – przypomnienie grzechu pierworodnego a równocześnie czystości, jaką człowiek miał przed jego popełnieniem. Bursztynowy naszyjnik mówią o przymiotach oblubienicy – czystości i niewinności. Gest mężczyzny to gest przysięgi małżeńskiej. I tak dalej i do oporu.



Przyznam się szczerz, że kanoniczna wersja interpretacji tego obrazu, zawsze mnie przytłaczała. Z kolei alternatywne, zwolenników czarnej magii, spisków, tajemnych bractw – co najwyżej wprawiały w rozbawienie. Dopiero przed kilku laty pokuszono się o nową, nie tylko do mnie przemawiającą, ale i zgodną z subiektywnymi odczuciami interpretację.
Mamy oto, bliżej nieokreśloną parę zamożnych gospodarzy, w tradycyjnym wnętrzu i tradycyjnych strojach z epoki, zapraszających przyjaznym gestem do środka swoich gości, wśród których jest i Jan van Eyck. Jest to jednocześnie zaproszenie wystosowane do wszystkich widzów tego obrazu, by zechcieli na chwilę wejść do mieszczańskiego wnętrza I połowy XVI wieku. Bardziej „fotka z wakacji” z zabawą efektami iluzjonistycznymi, które szalenie pociągały dawnych twórców, niż przesiąknięte szczegółowymi treściami malowidło religijne, jak chciał Panofsky.

Symbole znaczą. Ale nie wszystkie przedmioty pełnią w obrazie funkcje symboliczne. Co gorsza – po dziesiątkach, setkach lat, przy braku źródeł pisanych, musimy pogodzić się z faktem, że pełnego „dekryptażu”, w większości przypadków, dokonać nam się nie uda. Co nie znaczy, byśmy tego czynić nie próbowali. Powodzenia życzę :-)

7 kwietnia 2010

i idzie, i idzie...


A ja z kolei, by wkroczyć konsekwentnie w lepszy nastrój pozwolę sobie na jeszcze jeden cytat z debiutanckiej płyty Suzanne Vega z 1985 roku. Znana głównie dzięki hitowi "Luka" piosenkarka ma w swoim repertuarze niewiele szlagierów za to bardzo dużo ciepłej, mówiącej i żywej muzyki. Takiej, która świetnie sprawdza się przy rozpraszaniu chmur.

5 kwietnia 2010

W stronę wiosny

Piosenka pochodzi z płyty w rodzaju "szara myszka". Niepozorna, lecz im dłużej się jej słucha, tym trudniej uciec od rytmów na niej się znajdujących. Spokojnie można zaliczyć ją to kategorii doskonałych płyt samochodowych: nie odrywa uwagi od drogi, nie wzbudza gwałtownych emocji przekładających się na nasz styl prowadzenia auta, wycisza...