Dante Gabriel Rossetti, Venus Verticordia, 1864-68Myliłby się jednak ten, kto sądzi, iż punktem wyjścia dla Rossetiego, w autorskim portrecie kobiecości, była wizja stricte wyidealizowana.
Nie. Miał on nieco więcej, choć jak to często bywa, przewrotnego szczęścia.
Kobietą, która zmieniła oblicze jego sztuki i życia była modelka prerafaelitów – Elizabeth Siddal. Nie wpłynęła na sztukę Dantego w sensie formalny, lecz klasycznym.
Drobna dygresja. O ile mężczyźni w sztuce kobiet pojawiają się z reguły jako typy toksyczne (a może to taki obraz mężczyzny jest nachalnie promowany przez współczesną kulturę czegoś co nazywamy elitami – bo dla odmiany mężczyzna dla mas staje się zdemaskulinizowanym mydłkiem), to kobiety najwięcej dobrego czynią sztuce będąc źródłem natchnienia. Inna rzecz, że chadzającego pod rękę z obłędem.
Elizabeth, nieco starsza od Rossettiego, była tym właśnie ideałem odnalezionym pośród doczesności. Czyż jednak ich historia nie zatraciłaby się w banale, gdyby po prostu mogli być szczęśliwi? No nie wiem. Dość, że oni to szczęście musieli łapczywie umykającemu czasowi wyrywać z paszczy.
Siddal była nie akceptowana przez jego rodzinę. Z pewnością nie tylko z tego powodu zmagała się z nawrotami depresji. Nasiliły się one z chwilą, gdy poroniła pierwszą z ich córek. Zaraz po ponownym zajściu w ciążę kończy życie przedawkowując laudanum (kilkuprocentowy roztwór opium z domieszką morfiny). Jej odejście staje się początkiem kolejnego dramatu, który dotyka popadającego z czasem w dziwactwo artystę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz